Wrobiony
przez prokuratora Krzysztofa Szczepka
-Szło
mu w życiu za dobrze. Miał pieniądze, rodzinne szczęście,
wiedzę. W zasadzie to jedyne powody – mówi w rozmowie z nami
osoba znająca kulisy aresztowania Remigiusza P., wielkopolskiego
przedsiębiorcy z branży finansowej. Mężczyzna od 3 lat przebywa w
warunkach izolacji penitencjarnej, choć jak twierdzą świadkowie i
zebrany materiał dowodowy, prawdziwi winni wciąż pozostają na
wolności.
Życiowy
dramat czterech przedsiębiorców z Dolnego Śląska zaczął się w
2015 roku, od kłopotów w spółdzielni inwalidów „Przyszłość”
w Wieluniu. - Siedzą, bo wieluński prokurator Krzysztof Szczepek
postanowił zrobić z nich kozły ofiarne za przestępstwo, do
którego nie dość, że nigdy nie doszło, to poświęcono ich, by
ukryć przestępstwa kobiet z zarządu i z rady nadzorczej
spółdzielni – mówi w rozmowie z nami były pracownik
Spółdzielni.
W
grudniu 2014 jedna z członkiń z Rady Nadzorczej Iwona K. wdała
się wspór
z ówczesnym prezesem Grzegorzem Smugowskim. Efekt tego sporu był
taki, że prezes zwolnił ją z pracy. Zapomniał jednak, że jest
ona członkiem Rady Nadzorczej. K. wraz z inną członkinią RN Ewą
S.,postanowiły się na prezesie zemścić i odwołały go z
zajmowanego stanowiska.
Iwona
K. zaproponowała więc fotel prezesa swojemu znajomemu –
niejakiemu Romanowi K.- Układ był taki: One go powołują do
zarządu, obiecują wynagrodzenie 5 tys /m-c, ale w zamian za to on
przywraca Iwonę K. do pracy. No i tak się stało. Roman K. zostaje
powołany i zatrudnia z powrotem Iwone K. – mówi nasz informator.
Roman K. jednak szybko się zorientował, że coś jest nie tak –
miał mieć 5 tys wypłaty miesięcznie, a okazało się, że konta
spółdzielni były puste. Sama spółdzielnia nie zarabia na własne
utrzymanie. Szybko więc zlecił wykonanie audytu firmie z Wrocławia.
Z tego audytu wynikło, że spółdzielnia od lat na siebie nie
zarabia i istnieje wyłącznie z wyłudzania środków z PFRONu
(Państwowy Fundusz Rehabilitacji
Osób Niepełnosprawnych). - Robili to poprzez fałszowanie
księgowości. –Wykazywali nieistniejący minimalny zysk ,by móc
wnioskować o dotacje z PFRONu. Wyłudzili w ten sposób około 1,5
miliona zł. Roman K. postanowił nie kontynuować tego procederu
(sam za to przecież odpowiada), zabrakło więc kasy na wypłaty i
to był początek wojny z Iwoną K i z Ewą S – mówi w rozmowie z
nami były pracownik Spółdzielni. .
 |
prokurator Krzysztof Szczepek zniszczył Remigiuszowi P. życie |
W
maju 2015, spółdzielnia złożyła wniosek do sądu o upadłość
likwidacyjną.I
tu małe wyjaśnienie: są dwa rodzaje upadłości: likwidacyjna oraz
układowa. Likwidacyjną przeprowadza się w ostateczności, wiąże
się z całkowitą wyprzedażą majątku a firma przestaje istnieć.
Układowa natomiast oznacza, że opracowuje się plan naprawczy,
znajduje inwestora, z wierzycielami zawiera się układ a całość
procesu nadzoruje sąd. Firma (w tym wypadku spółdzielnia) dalej
działa. I jeśli jest szansa na przeprowadzenie układowej to
zgodnie z prawem należy ją bezwzględnie przeprowadzić. Jednak
mimo złożonego wniosku o upadłość likwidacyjną, Ewa S.
postanowiła sprzedać budynek należący do spółdzielni. A to jest
poważne przestępstwo uszczuplania majątku w sytuacji grożącej
niewypłacalności (art 300 kk). Iwona K i Ewa S. postanowiły jednak
sprzedać budynek Spółdzielni poprzez pośrednika – niejakiego
Michała Koniecznego, handlującego obciążonymi nieruchomościami
w Polsce i w USA. Ten, budynkiem jednak nie był zainteresowany, ale
podpowiedział prezesowi K. przeprowadzenie upadłości układowej.
Biznesmen skontaktował prezesa z Remigiuszem P., który prowadził
właśnie postępowanie układowe w jednej ze spółek akcyjnych we
Wrocławiu.
Podczas
pierwszej wizyty, na początku czerwca 2015, Remigiusz P. obejrzał
zakład, rozmawiał około 10 minut z Romanem K. w jego gabinecie na
temat sytuacji spółdzielni. Roman K. mówił, że pracownicy nie
dostają od stycznia wynagrodzenia, że sytuacja jest napięta a on
sam ma złe relacje z Radą Nadzorczą. Po tej rozmowie Roman K.
przedstawia mu członków Rady Nadzorczej,której Remigiusz P.
przedstawił propozycję utworzenia nowej spółki, w ramach której
mogliby pracować i na bieżąco uzyskiwać wynagrodzenia.
Na
kolejnym spotkaniu, około tydzień-dwa później, z udziałem
wszystkich spółdzielców P. znów proponuje: utworzenie nowego
podmiotu, na którym można pracować, wykorzystanie infrastruktury
spółdzielni (maszyn, pomieszczeń), utworzenie depozytu
notarialnego na zabezpieczenie wykonania układu, zaległe
wynagrodzenia miały być zawarte w propozycjach układowych do
zaakceptowania przez
sąd i wierzycieli. W razie niepowodzenia układu sąd zmienia
upadłość na likwidacyjną więc nikt niczym nie ryzykuje.
Po
spotkaniu większość jest zdecydowana na upadłość układową. Z
Ewą S. i Romanem
K., Remigiusz P ustala, że gdy tylko podejmą odpowiednie uchwały
dot. wycofania złożonego już wniosku o upadłość i inne –
zadzwonią.
28
lipca 2015 spółdzielnia (Walne Zgromadzenie) podejmuje uchwałę o
wycofaniu wniosku
o upadłość likwidacyjną oraz o sprzedaży części lokali,
konkretnie wskazanym osobom (przestępstwo z art. 302 kk). Lokal miał
sprzedać Roman K., a z uzyskanych pieniędzy chciano spłacić
zaległe wynagrodzenia i zadłużenia ujawnione w Księdze
Wieczystej, gdyż brak spłaty tych zadłużeń (około 200 tys. zł.)
umożliwiłoby egzekucję od nabywców.
Nikt
jednak z zarządu, tj. ani Roman K.,ani pozostali członkowie nie
chcieli podpisywać aktów w obawie przed odpowiedzialnością z art.
300 i 302 kk. Roman K., tłumaczy nawet pośrednikowi nieruchomości,
że to pozostali członkowie zarządu nie chcą podpisać aktów.
Roman K.„ucieka” na zwolnienie lekarskie obawiając się Rady
Nadzorczej.
W
efekcie pozostali członkowie zarządu – niejaka Zofia P.i Wioleta
D., w dniu 4-go
sierpnia
2015 składają rezygnację z funkcji członków zarządu, jednak do
pracy dalej przychodzą. W połowie sierpnia 2015, do Remigiusza P
zadzwonił Roman K. i informował, że spółdzielnia podjęła
uchwałę o cofnięciu wniosku, ale nikt nie może tego dokonać bo
Rada Nadzorcza wbrew uchwale Walnego Zgromadzenia zakazała też
wycofania wniosku. Iwona K. oczekiwała też wypłaty zaległych
wynagrodzeń dla Rady Nadzorczej wcześniej, tj. przed pozostałymi
pracownikami, jednak nie godziła się na to Ewa S.
Remigiusz
P, dzwoni zatem do Ewy S., proponując wypłatę wszystkim
pracownikom zaległych wynagrodzeń ale w ramach prowadzonego układu,
natomiast członkom rady nadzorczej proponował pożyczkę. Kobieta
nie zgodziła się na takie warunki i oczekiwała wypłaty dla
wszystkich pracowników poza układem . Nie doszli do porozumienia
więc Remigiusz P.,zakończył wszelkie rozmowy ze spółdzielnią.
Co ważne - Ewa S. nie miała pojęcia, że ta rozmowa jest
nagrywana.
31
sierpnia, do Remigiusza P ponownie zadzwonił Roman K. z prośbą o
podjęcie współpracy, ponieważ w zakładzie pojawiła się
komornik i zajęła im maszyny. Remigiusz jednak nie był już
zainteresowany współpracą z uwagi na ich chwiejne decyzje. Odesłał
Romana K. do Ireneusza Radaczyńskiego – prawnika z Wrocławia
mającego duże doświadczenie w prowadzeniu upadłości.
Na
spotkaniu z Ireneuszem Radaczyńskim ustalono, że do zarządu
spółdzielni wejdzie dwóch nowych członków z otoczenia Ireneusza.
Ewa S. sama później zeznała, że nowych członków zarządu
wybrała z listy kontaktów w telefonie Ireneusza R. (!!). To ważne,
gdyż nie dopełniła obowiązku weryfikacji kandydatów, o które to
niedopełnienie zostaną oskarżeni przez prokuratora Szczepka sami
powołani. Ponadto sam przebieg tego powołania wyglądał następująco:odwołanie
Woletty D i Zofii P. (mimo, że te wcześniej same ponoć złożyły
rezygnacje). Następnego dnia powołanie dwóch nowych członków,
tj. Jana Budzałka i Tomasza Węgrzyna. Ci dokonali wycofania wniosku
o upadłość likwidacyjną, do czego byli zobowiązani uchwałą
Walnego Zgromadzenia, a następnie przenieśli lokale do spółki
toruńskiej. W kolejnym dniu, po przeniesieniu nieruchomości nowy
zarząd, tj. Jan B. i Tomasz W. zostali odwołani, a ich miejsce
zajęły poprzedniczki: Wioletta Dzioba i Zofia Przywojska – te
same, które dwa
dni wcześniej zostały odwołane.
Klasyczne
wykorzystanie „słupów” do czynności, których nikt w
spółdzielni nie chciał się podjąć
6
września, do Remigiusza P. zadzwonił Ireneusz Radaczyński z
zapytaniem, czy zgadza się na objęcie funkcji prezesa zarządu w
jego nowej spółce „Przyszłość SI sp. z o.o.” (w skrócie
PSI), która jest już właścicielem budynku nabytego od spółdzielni
i mającego siedzibę pod tym samym adresem co spółdzielnia, a więc
w podmiocie dokładnie takim, jakiego utworzenie sam proponował
spółdzielcom.
Remigiusz
P. wyraził zgodę. Jego zadaniem miało być administrowanie
budynkiem oraz poszukiwanie zleceń szycia dla pracowników
spółdzielni. Umówili się więc nazajutrz u notariusza w Legnicy.
Po przyjeździe 7 września kilka aktów notarialnych było już
gotowych do podpisania, spółka – co jasne – była już
utworzona (Przyszłość SI sp. z o.o.), a prezesem w niej został
Remigiusz P.
Mężczyzna
dowiedział się wówczas, że nieruchomość (nie cały budynek lecz
niektóre lokale w budynku) nie jest nabywana bezpośrednio od
spółdzielni lecz od spółki Toruński Holding Przemysłowy sp. z
o.o.(THP), która to spółka wcześniej weszła w posiadanie
nieruchomości. Wniesiono ją aportem do spółki w zamian za udziały
o tej samej wartości. Spółka Przyszłość SI, w której Remigiusz
P został prezesem
nabyła te lokale w taki sam sposób – poprzez wniesienie aportem
za równowartość w udziałach.
Remigiusz
P. poszukiwał zleceń szycia skutecznie, jednak spółdzielnia
wyraźnie nie chciała podejmować się produkcji - potwierdza to w
mailach Roman K. jak i sami spółdzielcy twierdząc, że szycie bluz
z kapturem jest dla nich za trudne .
Wszystkie
działania S. nakierowane były na jeden cel: likwidacja spółdzielni
mimo że dało się ją uratować, a już na pewno utrzymać
zatrudnienie dla inwalidów na nowym podmiocie. Dlaczego ? Otóż syn
S. prowadził w budynku spółdzielni prywatny gabinet
rehabilitacyjny, zależało jej na przejęciu części tej
nieruchomości na potrzeby biznesowe jej syna.
Któregoś
dnia Remigiusz P. dostał telefon od jednego z najemców lokalu, że
S. z innymi osobami wchodzą do lokali biurowych należących już do
spółki (PSI), w których znajdowała się dokumentacja spółdzielni.
Następnego dnia Remigiusz P pojechał tam i choć słychać było,
że wewnątrz znajdują się jakieś osoby, nikt mu nie otwierał
drzwi. Następnego ranka zaplombował wejście do tych pomieszczeń
nalepkami z informacją, że naruszenie plomb będzie podstawą do
wszczęcia postępowania.
-
Jakiś czas później nieuprawnione osoby mimo wszystko zerwały te
plomby i mimo że nie nie miały nic wspólnego ze spółką, do
której lokale należały, zaczęły grzebać w dokumentach. Musiały,
bo jak się później okazało – dorabiały potrzebne im dokumenty.
I tak w aktach znalazły się pełnomocnictwa i uchwały, niektóre
zdublowane (chyba zapomniały, że takowe już istnieją) potrzebne
do„odzyskania”
nieruchomości – mówi w rozmowie z nami nasz informator.
Ciekawy
jest tu przekręt „sądu” wieczystoksięgowego w Wieluniu. Otóż
po podpisaniu aktu notarialnego we wrześniu 2015 Remigiusz P. wysłał
wniosek do tegoż sądu o niezgodności stanu prawnego nieruchomości
z treścią księgi. Normalnie do czasu rozpatrzenia takiego wniosku
w dziale IV Księgi zamieszcza się wzmiankę o tym, że taki wniosek
wpłynął. Sąd ma obowiązek niezwłocznie taką wzmiankę
zamieścić ponieważ zdejmuje ona rękojmię wiary publicznej księgi wieczystej.
Do czasu rozpatrzenia takiego wniosku wzmianka taka musi w KW widnieć
a po ,rozpatrzeniu wniosku - wykreśla się ją. Mimo co najmniej
dwukrotnego zawiadamiania „sądu” wzmianka taka nigdy się nie
pojawiła.
Remigiusz
P. pojechał więc do tegoż sądu przejrzeć akta i sprawdzić czy
jego wnioski w ogóle się w aktach znajdują. Były. Na pytanie więc
dlaczego przez tyle czasu zaniechano wpisania wzmianki usłyszał w
sądzie, że „pani kierownik sekretariatu kazała nie zamieszczać
wzmianki ponieważ w Sieradzu toczy się śledztwo w tej sprawie.
Jest to całkowicie bezprawne zagranie lokalnego układziku bandytów
w togach.
W
listopadzie 2016, Remigiusz P. dostał informację, że nowy zarząd
spółdzielni (Jan B. i Tomasz W.) a także pełnomocnik spółki THP
Marcin Radaczyński (brat Ireneusza Radaczyńskiego) zostali
aresztowani. W połowie stycznia 2017 roku dołączył do nich
Remigiusz P.
I
tu się zaczyna cała paranoja
Już
w trakcie zatrzymania na 48 godzin, przy pierwszych czynnościach w
prokuraturze pojawił się wieluński adwokat Grzegorz Burchard mimo,
że nikt go nie angażował do sprawy, nikt go też nie powiadamiał.
Później okazało się, że informację o zatrzymaniu Remigiusza P.,
„adwokat” dostał od samego „prokuratora” - Krzysztofa
Szczepka. Dopiero podczas tych czynnościach Remigiusz P. podpisał
mu umocowanie do obrony. Na dodatek nie oczekiwał żadnego
wynagrodzenia za swoje usługi. Remigiusz P . usłyszał zarzuty:
przekroczenia uprawnień jako członek zarządu spółdzielni –
art. 296 kk (choć nigdy nie był członkiem zarządu spółdzielni,
nie był nawet jej zwykłym członkiem i nigdy nie prowadził żadnej
transakcji, w której stroną byłaby spółdzielnia) ; uszczuplenie
majątku w sytuacji grożącej mu niewypłacalności – art. 300 kk
(choć podmiot przez niego reprezentowany nie tylko nie był
niewypłacalny to na dodatek niczego nie zbywał lecz nabywał);
udaremnienia zaspokojenia wierzycieli poprzez utworzenie nowego
podmiotu i przeniesienia na nią majątku – art 301 kk (stroną
transakcji ze spółdzielnią była spółka THP, której nie tworzył
Remigiusz a jedyny podmiot przez Niego reprezentowany – nie miał żadnych
niezaspokojonych wierzycieli, nie był też niewypłacalny);oferowanie
Ewie S. korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od obowiązku weryfikacji
nowo powoływanych członków zarządu; udział w zorganizowanej
grupie przestępczej (bez niego nie dało się zarzucić powyższych)
Posiedzenie
aresztowe prowadziła niejaka Marzena Światła. To było jedynie
niezbędne do odbębnienia przedstawienia Tak idiotyczne zarzuty
wobec Remigiusza P. jak to, że był członkiem zarządu spółdzielni
są proste do zweryfikowania w 5 minut przez gimnazjalistę –
rejestr KRS dostępny jest przecież publicznie, online. Gdyby
sprawdzono choćby tę jedną rzecz – cała reszta zarzutów byłaby
bezpodstawna. Jednak pisemne postanowienie było gotowe jeszcze przed posiedzeniem,
a uzasadnienie 3-miesięcznego aresztu to „kopiuj / wklej” z
prokuratorskiego wniosku o areszt. Fakty w ogóle się nie liczą.
Do
obrony Remigiusza P, rodzina zaangażowaliśmy jeszcze jednego
adwokata, znajomego Remigiusza – Macieja Sawickiego z Gorzowa. Ten
pojawił się – obok Grzegorza Burcharda – na posiedzeniu
zażaleniowym dot. aresztu. Posiedzenie prowadził niejaki Wojciech
Janicki. Dostał on stenogram z rozmowy telefonicznej Remigiusza P.
z S., a której wynika jasno, że nigdzie nie padła propozycja
łapówki dla S., tym bardziej ze wskazaniem za co, tj. za rzekome
odstąpienie od obowiązku weryfikacji kandydatów do zarządu,
których powoływała. Przeciwnie –jest
jedynie propozycja udzielenia Radzie Nadzorczej pożyczki do czasu aż
dostaną wynagrodzenia wypłacone przez sąd w ramach układu.
Janicki ponoć zniesmaczony aresztem odroczył posiedzenie o dwa dni
– i wyznaczył je na dzień, w którym w prokuraturze z wniosku
Remigiusza odbywała się konfrontacja z S.
Przed
południem konfrontacja w prokuraturze a po południu posiedzenie
w
sądzie.
W
trakcie tej konfrontacji wyszło wiele ważnych faktów: Odtworzono
S. nagranie rozmowy,
w trakcie której Remigiusz P. miał jej oferować łapówke w zamian
za rzekome odstąpienie przez nią od obowiązku zweryfikowania
kandydatów do zarządu, których sama faktycznie powołała. Z
zarzutu, że proponował jej łapówkę musiała się wycofać.
Wyszło tez na jaw, że fałszowali księgowośc, żeby wyłudzić
pieniądze z PFRON, że usiłowali zbyć nieruchomość gdy groziła
im upadłość (zarzut
ten dostał Remigiusz P), że kandydatów to zarządu nie
weryfikowała lecz wybrała ich z telefonu Ireneusza Radaczyńskiego,
że kasy z ewentualnej sprzedaży budynku nie wystarczyłoby nawet na
wypłaty nie mówiąc już o spłacie PFRONu, ZUSu czy wierzycieli.
Macieja
Sawickiego tego dnia nie było – sprawy rodzinne zatrzymały go w
Gorzowie. Przed salą rozpraw, tuż przed rozpoczęciem posiedzenia
sędzia Janicki usiadł na ławeczce razem z Grzegorzem Burchardem i
szeptali sobie coś do ucha. Burchard obecny na konfrontacji jako
obrońca Remigiusza P miał już pełną wiedzę jak
wygląda sprawa jego „przestępstw”, dostał też całą litanię
którą miał na posiedzeniu zażaleniowym podnieść (Remigiusz P
nie był na posiedzenie doprowadzony). Ten jednak nawet się nie
zająknął na temat tego co ustalono w trakcie konfrontacji. - To
wzbudziło nasze podejrzenia co do Burcharda.
Ponadto po posiedzeniu próbował nas zniechęcić do udziału w
obronie Macieja Sawickiego i namawiał do wycofania mu umocowania do
obrony.
Sprawdziliśmy
Burcharda i oto co się okazało: Grzegorz Burchard i Ewa S. jeszcze
rok wcześniej byli wieloletnimi wspólnikami w spółce TyrMed
prowadzącej przychodnie lekarskie. Jedna z nich mieściła się
zresztą w budynku po przyzakładowej
przychodni rehabilitacyjnej należącej kiedyś do spółdzielni lecz wyprowadzonego
przez tzw. „słupy” - małżeństwo miejscowych lekarzy Sz. To
samo małżeństwo
zostało tez wskazane w uchwałach jako beneficjenci lokali, które
miały być sprzedane przez Jana B. i Tomasza W.- mówi nam jeden
członków rodziny Remigiusza P.
To
wyjaśniało skąd nagły udział Burcharda w „obronie” i to za
darmo i dlaczego przeszkadzała mu obecność drugiego adwokata,
którego próbował wyeliminować z obrony. Co więcej – sam Maciej
Sawicki wie, że próbowano go wyeliminować ze sprawy gdyż „jest
spoza układu” (cytat dosłowny). - Po upływie około 1,5 miesiąca
korzystania z jego „usług” wycofaliśmy pełnomocnictwo
Burchardowi.
Wkrótce
jednak okazało się, że Burchard szybko się do sprawy wkręcił z
powrotem – tym razem działał jako substytut wrocławskiego
obrońcy Tomasza Węgrzyna (jednodniowego członka zarządu
spółdzielni). Wyraźnie chciał mieć wpływ na to co w sprawie się
dzieje – dodaje mężczyzna.
W
kwestii aresztu wobec Remigiusza wszyscy obrońcy byli zgodni: to
areszt wydobywczy, ktoś chce coś uzyskać. W końcu Remigiusz P.
zapytał prokuratora Szczepka wprost, czego on chce. W odpowiedzi
usłyszał, że na ten temat porozmawia z jego obrońcą. Maciej
Sawicki umówił się więc zeSzczepkiem. W tym celu jechał
specjalnie z Gorzowa do Sieradza by wysłuchać „oferty” jaką
chce złożyć Szczepek. A brzmiała ona tak: „Remigiusz wyjdzie z
aresztu w ramach art. 60 kk, jeśli złoży zeznania obciążające
notariusza z Legnicy”. Chodziło o notariuszkę, która sporządzała
akt przeniesienia własności z THP do spółki reprezentowanej przez
Remigiusza P.(PSI). Propozycja Szczepka zawierała dokładną treść
jaką chciał usłyszeć:
miał powiedzieć, że Remigiusz P. podpisał akt notarialny poza
kancelarią bez udziału notariuszki. To oczywiście nieprawda i
adwokat od razu zapowiedział, że Remigiusz P. nikogo nie będzie
pomawiał.
Z
propozycji generalnie nic nie wyszło, ale tuż przed złożeniem
aktu oskarżenia Remigiusz P. zgłosił chęć złożenia dodatkowych
zeznań do protokołu. Szczepek liczył zapewne, że powie dokładnie
to,co zaproponował poprzez Sawickiego. Niestety bardzo się zdziwił.
Remigiusz P. oficjalnie do protokołu złożył zawiadomienie
na S, i resztę spółdzielczego towarzystwa. Zawiadomienie dotyczyło
składania przez S. fałszywych zeznań (chodziło o rzekomą propozycję
łapówki), zawiadomienie o niedopełnieniu przez nią obowiązku
weryfikacji kandydatów powoływanych do zarządu, zawiadomienie o
wyłudzaniu PFRON, zawiadomienie o fałszowaniu księgowości,
zawiadomienie o próbie uszczuplenia majątku (które jemu zarzucono)
i kilka innych – a wszystkie te zawiadomienia wynikały wręcz z
ich własnych zeznań.
Sprawy
te zostały wyłączone do odrębnego postępowania, ale Szczepek od
razu zaznaczył, że dla niego te przestępstwa mają znaczenie
trzeciorzędne, a spółdzielcy i tak nie będą mieć postawionych
żadnych zarzutów ponieważ ich...szanuje. Sprawę przekazał do
podległej sobie prokuratury rejonowej w Wieluniu, gdzie po niedługim
czasie faktycznie odmówiono wszczęcia śledztwa uzasadniając, że
do przestępstw tych nie doszło. Od tego postanowienia odwołał się
sam PFRON i sprawa trafiła do PO w Piotrkowie Trybunalskim. Tam
„wisi” już blisko 3 lata i jak dotąd nikogo nie przesłuchano
choć dowody przestępstw są oczywiste i wynikają nie tylko z
dokumentów. ale zeznań samych spółdzielców.
W
kwietniu 2016 roku mijał 3-miesięczny areszt wobec Remigiusza P.
Odbyło się posiedzenie aresztowe, prowadzone znów przez tego
samego Wojciecha Janickiego. Areszt został przedłużony i od razu
przez obrońców zaskarżony do „sądu” apelacyjnego w Łodzi.
Posiedzenie odbywało się w środę. W S.A. postanowiono, że
podejrzani opuszczą areszt za 5 dni - w poniedziałek. Co więc
zrobiono ? Prokurator Szczepek już następnego dnia, tj. w czwartek
złożył do „sądu” w Sieradzu akt oskarżenia, a ten
błyskawicznie wyznaczył posiedzenie aresztowe na piątek. (po
złożeniu aktu oskarżenia Sąd staje się dysponentem podejrzanego
a nie prokuratura i sąd na nowo orzeka o areszcie). Piątkowe
posiedzenie odbyło się bez akt, co jest niedopuszczalne (akta
znajdowały się cały czas w łódzkiej apelacji),
w dodatku bez zawiadomienia samych oskarżonych (nie było na to
czasu) i odbyło się bez ich udziału, choć było to ich świętym
prawem. Ekspresowo przedłużono im areszt do końca sierpnia 2017.
17
sierpnia odbyła się pierwsza rozprawa. Remigiusz P. widział akta i
wiedział doskonale, że część dokumentów w tych aktach zawiera
uchwały i umocowania, które zostały dorobione na potrzeby procesu,
wiedział też kiedy to było. Oni siedzieli w areszcie, a kobiety
związane z byłą radą nadzorczą spółdzielni spokojnie dorabiały
dokumenty, które były im potrzebne do przejęcia budynku i
oskarżenia mężczyzn. Jednak wszystkie jego pytania do spółdzielców
dotyczące okoliczności powstania tych dokumentów były przez „sąd”
uchylane jako – uwaga – nieistotne dla sprawy. Sama K. nie
potrafiła odpowiedzieć na pytanie jako to możliwe, że uchwały
powołujące dwóch nowych członków zarządu opatrzone jej podpisem
są w dwóch
różnych egzemplarzach, z różnymi datami. Podobnie do dziś nikt
nie wyjaśnił sprawy fałszywego pełnomocnictwa dla S. Tego dnia
jednak oskarżeni zostali zwolnieni po 7 miesiącach pobytu w
areszcie. Szczepek złożył zażalenie do Łodzi. We wrześniu 2017
stało się coś co ponoć się nie zdarza – „sąd” apelacyjny
( a konkretnie niejaki sędzia Piotr Feliniak) przychylił się do
wniosku Szczepka i nakazał zawrócenie całej czwórki do aresztu.
Ci jednak w porę zostali uprzedzeni i za radą obrońców przebywali
poza domem. Kolejne rozprawy odbywały się więc bez udziału
oskarżonych.
W
październiku 2017 rozprawy odbywały się praktycznie co tydzień.
S. wracając z jednej z nich – tuż przed kolejną, na której
miała po raz pierwszy zeznawać spowodowała w drodze powrotnej
wypadek, w którym zginęła. Miała nagle zasłabnąć jadąc trasą
S8. Być może to zbieg okoliczności, być może miała czegoś nie
powiedzieć zwłaszcza, że o planowanych w Łodzi aresztowaniach
Remigiusz P. był uprzedzany kilka miesięcy wcześniej przez jednego
prawnika z Wrocławia powołującego się na informacje z ABW.
W
styczniu, po którejś z kolejnych rozpraw prowadzący sprawę Jacek
Wojdyn ponownie zwolnił oskarżonych z aresztu (w którym oczywiście
nie przebywali). I znów Szczepek odwołał się do Łodzi. Otóż
sądem meriti, czyli tym, który zna
sprawę
jest sąd w Sieradzu i nie zdarza się raczej, żeby sąd odwoławczy
zmieniał decyzje sądu I instancji. I choć raz już apelacja się
od tej reguły wyłamała (nakazała zawrócić ich przecież do
aresztu we wrześniu ‘17) to tym razem utrzymano postanowienie sądu
I instancji o uchyleniu aresztu. To posiedzenie było w godzinach
przedpołudniowych, na którym był jeden z obrońców Remigiusza P.
O dziwo po południu od adwokata innego oskarżonego dowiadujemy się,
że apelacja ponownie
postanowiła uchylić postanowienie sądu w Sieradzu i nakazała
ponownie ich aresztować. - No i pytanie jak to możliwe – na
posiedzeniu przed południem zapada decyzja korzystna a po południu
nagle okazuje się, że postanowienie jest inne niż to, które
zapadło na posiedzeniu. Bohaterem tego krętactwa jest znów Piotr
Feliniak. Co więcej – w uzasadnieniu napisał, że „oskarżeni
powinni przebywać w areszcie do czasu skazania ich przez II
instancję” Tym samym dał jasno do zrozumienia sędziemu z
Sieradza – Jackowi Wojdynowi – jak należy tę sprawę rozstrzygnąć
– mówi w rozmowie z nami nasz informator. Remigiusz P. zadzwonił
do sekretariatu tegoż wydziału „sądu”, żeby mu wyjaśnili
jakim cudem treść postanowienia jest inna niż to, które zapadło
na posiedzeniu. Oto odpowiedź: „bo tak naprawdę były dwa
posiedzenia” Z jakiej racji dwa ? Kto wiedział o jakimś drugim i
na czyj wniosek ono było ? Tego nie wiemy do dzisiaj. Faktem jest,
że postanowienie zmieniono sobie po posiedzeniu - „na kolanie”.
- dodaje mężczyzna.
Na
takie działanie Feliniaka złożona została skarga – oczywiście
odrzucona, bo – jak uzasadniono –„Pan sędzia poprawił już
przecież protokół” (przed poprawką było utrzymanie uchylenia
aresztu, po poprawce – zmiana i zawrócenie. I tak cała ta sprawa
skończyła się w I instancji absurdalnymi wyrokami od dwóch i pół
do trzech i pół
lat odsiadki. Za co ? Dokładnie za te czyny, które były w akcie
oskarżenia. Remigiusza P. skazano jako członka zarządu
spółdzielni, który przekroczył nadane mu przez spółdzielnie
uprawnienia i sprzedał budynek, ponadto oferował S, łapówkę W
uzasadnieniu napisano, że „wyjaśnienia oskarżonego są spójne i
bardzo prawdopodobne lecz zbyt dla niego korzystne” oraz „gdyby
rozpatrywać czyny oskarżonych każdego z osobna to istotnie nie
doszłoby do popełnienia żadnego czynu zabronionego”. Wyrok
został zaskarżony do apelacji przez wszystkich obrońców. Jeden z
nich w treści swojej apelacji zamieścił wniosek o wyłączenie
sędziego Feliniaka z orzekania. To było uzasadnione – orzekał w
posiedzeniach aresztowych na niekorzyść oskarżonych, do tego
bardzo stronniczo. Gdy wyznaczono już termin apelacji (na wrzesień
2018) sędzią przewodniczącym trzyosobowego składu został
nie kto inny jak „sedzia” Feliniak ! Nie tylko go nie wyłączono
ale nie zarządzono posiedzenia w tej sprawie (takie wyłączenia są
na niejawnych posiedzeniach). Dopiero na rozprawie adwokat zwrócił
uwagę, że w jego apelacji jest wniosek o wyłączenie Feliniaka. -
Rok „przygotowywali się” do sprawy, a przyszli kompletnie
nieprzygotowani; nie dość, że nie znali sprawy, w której przyszło
im rozsądzać to nawet nie znali treści apelacji wniesionych przez
obrońców ani tego, co się wyrokowi zarzuca, ani nawet treści
pisemnych wyjaśnień złożonych przez Remigiusza P – mówi w
rozmowie z nami jeden z członków rodziny Remigiusza P.
Nie
otwarto więc przewodu tego dnia lecz wyznaczono termin posiedzenia
ws. wyłączenia Feliniaka. Wyłączono go, a termin rozprawy
wyznaczono na 10 grudnia 2018. Feliniak został zastąpiony niejakim
Jarosławem Papisem. Wyrok ogłoszono 18 grudnia, zmienił się
minimalnie – uchylono w nim zarzut udziału w zorganizowanej grupie
przestępczej. I teraz absurd: skoro uchylono ten zarzut to
automatycznie wszystkie inne zarzuty tracą sens. Przecież nawet
skazujący „sąd” sieradzki w uzasadnieniu wyraźnie wskazał, że
gdyby nie działanie w
ramach grupy, to cała czwórka nie popełniła żadnego przestępstwa
! Mało tego – gdyby nawet cokolwiek im zarzucić, to uchylając
najcięższy z zarzutów nie można utrzymać takiego samego wymiaru
kary !
Jeszcze
w roku 2016 roku, prokurator Krzysztof Szczepek postanowił
wyświadczyć prywatną usługę spółdzielcom i reprezentował
spółdzielnię jako strona postępowania w cywilnej sprawie
dotyczącej unieważnienia transakcji pomiędzy spółdzielnią a
spółką THP, ponieważ miała być przeprowadzona niezgodnie z treścią
uchwały. W uchwale wskazani byli konkretni nabywcy tych lokali i nie
było wśród nich spółki THP. Na tej podstawie uznano, że spółka
THP nigdy nie stała się właścicielem nieruchomości.
Automatycznie więc jeśli THP nigdy nie było właścicielem to tym
samym nigdy nie stała się nim spółka PSI – ta transakcja z mocy
prawa jest również nieważna i na takim właśnie stanowisku stał Szczepek
dążąc do uzyskania wyroku jaki zapadł.
Natomiast
w sprawie karnej, którą sam wszczął, dążył do skazania
Remigiusza P.,bo – jak twierdził - druga transakcja została
przeprowadzona skutecznie. Zatem inne stanowisko zajmował w sprawie
cywilnej dążąc do uzyskania korzystnego dla spółdzielców
rozstrzygnięcia a skrajnie inne w sprawie karnej – dążąc do
skazania choć miał już w łapie wyrok w sprawie cywilnej
jednoznacznie stwierdzający, że THP (i tym samym PSI) nigdy nie
stali się właścicielami nieruchomości.
Ale
to jeszcze nic: dokładnie w dniu ogłoszenia wyroku, tj. 18 grudnia
2018 syndyk masy upadłości spółdzielni sprzedał ten budynek
wyceniany na 2,8 mln zł. za połowę jego wartości, tj. za 1,5
miliona. Sprzedał go jako składnik majątku spółdzielni a
przecież w sprawie karnej wszyscy skazani zostali za skuteczne
uszczuplenie majątku.
Zatem
zdaniem Szczepka, spółka reprezentowana przez Remigiusza P. nadal
jest właścicielem nieruchomości (dlatego go skazano) choć została
sprzedana jako nieruchomość należąca do spółdzielni – i to
dzięki samemu Szczepkowi, bo w sprawie cywilnej sam dążył do
tego, by uznano spółdzielnię za właściciela nieruchomości. Taka
sprzeczność wyroków w postępowaniu cywilnym i karnym powoduje, że
Remigiusz Pi reszta, jako sprawcy przestępstwa mogą być teraz
pozywani przez wierzycieli spółdzielni o zapłatę z pozostałej
części „wyrządzonej szkody”, tj. 1,3 miliona zł.
Z
tego też powodu aktualnie Remigiusz P i reszta skazanych, wytoczyła
Szczepkowi powództwo o zapłatę tej kwoty, jako sprawcy szkody
wyrządzonej Remigiuszowi
i reszcie. Pozwanymi są nie tylko bandzior w prokuratorskiej todze,
ale też sądy w Sieradzu i Łodzi, które z powodu swojego
niedbalstwa i głupoty doprowadziły do takich absurdów. Pozew
został złożony do SO w Poznaniu i mimo że pozwanymi są sądy w
Łodzi i Sieradzu, sprawę przekazują do …. Sieradza wycierając
sobie gębę „właściwością miejscową”.
Rzekoma
szkoda czy też wartość transakcji to 2,8 miliona złotych. Jednak
ta wartość jest wzięta z wyceny, którą dokonano zanim
spółdzielnia zdążyła sprzedać parter swojego budynku
miejscowemu przedsiębiorcy, który utworzył tam restaurację. Kupił
ją za około 1 milion złotych, zatem wartość maleje z 2,8 do 1,8
miliona. Ponadto wycena ta dotyczy całości nieruchomości włącznie
z działką i jakąś dobudówką, natomiast przedmiotem transakcji
były jedynie poszczególne lokale w budynku. Zatem nawet nie 1,8
miliona a znacznie mniej. Jednak liczne wnioski obrońców o
sporządzenie wyceny nic nie dały – bezmyślnie przyjęto wartość 2,8
miliona i za taką „szkodę” ich skazano.
Przy
wnoszeniu aportem tych nieruchomości do spółki THP, spółdzielnia
otrzymała udziały w tej spółce o wartości zgodnej z wyceną
całości budynku, czyli 2,8 miliona,
zatem bilans tej transakcji był dla spółdzielni dodatni. Ponadto
THP posiadała inny majątek o wartości co najmniej kilkunastu
milionów zł. ale wyceny tej spółki Szczepek nie chciał zlecić.
Tak było mu wygodnie bo w „sądzie” argumentował, że
spółdzielcy otrzymali udziały w „nic nie wartej spółce”.
W
lokalnej gazecie w miejscu zamieszkania Remigiusza P, czyli w
Świebodzinie, w lipcu 2016 roku, a więc na pół roku przed
jakimikolwiek zatrzymaniami, ukazał się artykuł przedstawiający
Remigiusza P. jako oszusta, który będąc członkiem zarządu
spółdzielni inwalidów w Wieluniu przekroczył swoje uprawnienia i
zbył majątek spółdzielców. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby
taki tekst ukazał się po skazaniu go za taki czyn albo chociażby
po wniesieniu aktu oskarżenia. Jednak ukazał się on w czasie gdy
Szczepek formalnie prowadził postępowanie przygotowawcze. W
dodatku jest to tekst zbieżny z jego późniejszymi oskarżeniami oderwanymi
przecież od rzeczywistości. Remigiusz P. nie był przecież nigdy w
zarządzie spółdzielni, zatem tej historii dziennikarka nie mogła
sobie wymyślić – musiały pochodzić od Szczepka. Pytanie tylko
kto i dlaczego kazał jej taki tekst zamieścić ? Remigiusz P.
zapytał o to dziennikarkę. Odpowiedź brzmiała:
„Panie Remigiuszu, ja mam swoich przełożonych”. Tak czy inaczej
do całej litanii przestępstw bandytów w togach należy dodać
oszczerstwo za pomocą środków masowego przekazu i wyciek
informacji pochodzących ze śledztwa.
Do
tej bulwersującej i wielowątkowej sprawy wrócimy w kolejnym
wydaniu magazynu „POGRANICZE” oraz na portalu: www.kasta.news.
Tomasz Pilecki
tomasz.pilecki@protonmail.com