sobota, 28 listopada 2020

ZGŁOŚ PRZESTĘPSTWO!

Masz wiedzę o przestępstwach dokonywanych przez bandytów w pelerynach ze Stargardu? Waluś, Klimczak, Jasion, Wesołowski, Iwanicka -Żwańska i pozostali przestępcy z tzw. "sądu" i tzw. "prokuratury" zniszczyli Ci zdrowie, życie? A może Cię okradli? Nie kombinuj! Pisz lub dzwoń!



środa, 18 listopada 2020

SPRAWA BIZNESMENA REMIGIUSZA P.




Wrobiony przez prokuratora Krzysztofa Szczepka


-Szło mu w życiu za dobrze. Miał pieniądze, rodzinne szczęście, wiedzę. W zasadzie to jedyne powody – mówi w rozmowie z nami osoba znająca kulisy aresztowania Remigiusza P., wielkopolskiego przedsiębiorcy z branży finansowej. Mężczyzna od 3 lat przebywa w warunkach izolacji penitencjarnej, choć jak twierdzą świadkowie i zebrany materiał dowodowy, prawdziwi winni wciąż pozostają na wolności.

Życiowy dramat czterech przedsiębiorców z Dolnego Śląska zaczął się w 2015 roku, od kłopotów w spółdzielni inwalidów „Przyszłość” w Wieluniu. - Siedzą, bo wieluński prokurator Krzysztof Szczepek postanowił zrobić z nich kozły ofiarne za przestępstwo, do którego nie dość, że nigdy nie doszło, to poświęcono ich, by ukryć przestępstwa kobiet z zarządu i z rady nadzorczej spółdzielni – mówi w rozmowie z nami były pracownik Spółdzielni.

W grudniu 2014 jedna z członkiń z Rady Nadzorczej Iwona K. wdała się wspór z ówczesnym prezesem Grzegorzem Smugowskim. Efekt tego sporu był taki, że prezes zwolnił ją z pracy. Zapomniał jednak, że jest ona członkiem Rady Nadzorczej. K. wraz z inną członkinią RN Ewą S.,postanowiły się na prezesie zemścić i odwołały go z zajmowanego stanowiska.

Iwona K. zaproponowała więc fotel prezesa swojemu znajomemu – niejakiemu Romanowi K.- Układ był taki: One go powołują do zarządu, obiecują wynagrodzenie 5 tys /m-c, ale w zamian za to on przywraca Iwonę K. do pracy. No i tak się stało. Roman K. zostaje powołany i zatrudnia z powrotem Iwone K. – mówi nasz informator. Roman K. jednak szybko się zorientował, że coś jest nie tak – miał mieć 5 tys wypłaty miesięcznie, a okazało się, że konta spółdzielni były puste. Sama spółdzielnia nie zarabia na własne utrzymanie. Szybko więc zlecił wykonanie audytu firmie z Wrocławia. Z tego audytu wynikło, że spółdzielnia od lat na siebie nie zarabia i istnieje wyłącznie z wyłudzania środków z PFRONu (Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych). - Robili to poprzez fałszowanie księgowości. –Wykazywali nieistniejący minimalny zysk ,by móc wnioskować o dotacje z PFRONu. Wyłudzili w ten sposób około 1,5 miliona zł. Roman K. postanowił nie kontynuować tego procederu (sam za to przecież odpowiada), zabrakło więc kasy na wypłaty i to był początek wojny z Iwoną K i z Ewą S – mówi w rozmowie z nami były pracownik Spółdzielni. .

prokurator Krzysztof Szczepek zniszczył Remigiuszowi P. życie


W maju 2015, spółdzielnia złożyła wniosek do sądu o upadłość likwidacyjną.
I tu małe wyjaśnienie: są dwa rodzaje upadłości: likwidacyjna oraz układowa. Likwidacyjną przeprowadza się w ostateczności, wiąże się z całkowitą wyprzedażą majątku a firma przestaje istnieć. Układowa natomiast oznacza, że opracowuje się plan naprawczy, znajduje inwestora, z wierzycielami zawiera się układ a całość procesu nadzoruje sąd. Firma (w tym wypadku spółdzielnia) dalej działa. I jeśli jest szansa na przeprowadzenie układowej to zgodnie z prawem należy ją bezwzględnie przeprowadzić. Jednak mimo złożonego wniosku o upadłość likwidacyjną, Ewa S. postanowiła sprzedać budynek należący do spółdzielni. A to jest poważne przestępstwo uszczuplania majątku w sytuacji grożącej niewypłacalności (art 300 kk). Iwona K i Ewa S. postanowiły jednak sprzedać budynek Spółdzielni poprzez pośrednika – niejakiego Michała Koniecznego, handlującego obciążonymi nieruchomościami w Polsce i w USA. Ten, budynkiem jednak nie był zainteresowany, ale podpowiedział prezesowi K. przeprowadzenie upadłości układowej. Biznesmen skontaktował prezesa z Remigiuszem P., który prowadził właśnie postępowanie układowe w jednej ze spółek akcyjnych we Wrocławiu.

Podczas pierwszej wizyty, na początku czerwca 2015, Remigiusz P. obejrzał zakład, rozmawiał około 10 minut z Romanem K. w jego gabinecie na temat sytuacji spółdzielni. Roman K. mówił, że pracownicy nie dostają od stycznia wynagrodzenia, że sytuacja jest napięta a on sam ma złe relacje z Radą Nadzorczą. Po tej rozmowie Roman K. przedstawia mu członków Rady Nadzorczej,której Remigiusz P. przedstawił propozycję utworzenia nowej spółki, w ramach której mogliby pracować i na bieżąco uzyskiwać wynagrodzenia.

Na kolejnym spotkaniu, około tydzień-dwa później, z udziałem wszystkich spółdzielców P. znów proponuje: utworzenie nowego podmiotu, na którym można pracować, wykorzystanie infrastruktury spółdzielni (maszyn, pomieszczeń), utworzenie depozytu notarialnego na zabezpieczenie wykonania układu, zaległe wynagrodzenia miały być zawarte w propozycjach układowych do zaakceptowania przez sąd i wierzycieli. W razie niepowodzenia układu sąd zmienia upadłość na likwidacyjną więc nikt niczym nie ryzykuje.


Po spotkaniu większość jest zdecydowana na upadłość układową. Z Ewą S. i Romanem K., Remigiusz P ustala, że gdy tylko podejmą odpowiednie uchwały dot. wycofania złożonego już wniosku o upadłość i inne – zadzwonią.

28 lipca 2015 spółdzielnia (Walne Zgromadzenie) podejmuje uchwałę o wycofaniu wniosku o upadłość likwidacyjną oraz o sprzedaży części lokali, konkretnie wskazanym osobom (przestępstwo z art. 302 kk). Lokal miał sprzedać Roman K., a z uzyskanych pieniędzy chciano spłacić zaległe wynagrodzenia i zadłużenia ujawnione w Księdze Wieczystej, gdyż brak spłaty tych zadłużeń (około 200 tys. zł.) umożliwiłoby egzekucję od nabywców.

Nikt jednak z zarządu, tj. ani Roman K.,ani pozostali członkowie nie chcieli podpisywać aktów w obawie przed odpowiedzialnością z art. 300 i 302 kk. Roman K., tłumaczy nawet pośrednikowi nieruchomości, że to pozostali członkowie zarządu nie chcą podpisać aktów. Roman K.„ucieka” na zwolnienie lekarskie obawiając się Rady Nadzorczej.

W efekcie pozostali członkowie zarządu – niejaka Zofia P.i Wioleta D., w dniu 4-go

sierpnia 2015 składają rezygnację z funkcji członków zarządu, jednak do pracy dalej przychodzą. W połowie sierpnia 2015, do Remigiusza P zadzwonił Roman K. i informował, że spółdzielnia podjęła uchwałę o cofnięciu wniosku, ale nikt nie może tego dokonać bo Rada Nadzorcza wbrew uchwale Walnego Zgromadzenia zakazała też wycofania wniosku. Iwona K. oczekiwała też wypłaty zaległych wynagrodzeń dla Rady Nadzorczej wcześniej, tj. przed pozostałymi pracownikami, jednak nie godziła się na to Ewa S.


Remigiusz P, dzwoni zatem do Ewy S., proponując wypłatę wszystkim pracownikom zaległych wynagrodzeń ale w ramach prowadzonego układu, natomiast członkom rady nadzorczej proponował pożyczkę. Kobieta nie zgodziła się na takie warunki i oczekiwała wypłaty dla wszystkich pracowników poza układem . Nie doszli do porozumienia więc Remigiusz P.,zakończył wszelkie rozmowy ze spółdzielnią. Co ważne - Ewa S. nie miała pojęcia, że ta rozmowa jest nagrywana.


31 sierpnia, do Remigiusza P ponownie zadzwonił Roman K. z prośbą o podjęcie współpracy, ponieważ w zakładzie pojawiła się komornik i zajęła im maszyny. Remigiusz jednak nie był już zainteresowany współpracą z uwagi na ich chwiejne decyzje. Odesłał Romana K. do Ireneusza Radaczyńskiego – prawnika z Wrocławia mającego duże doświadczenie w prowadzeniu upadłości.


Na spotkaniu z Ireneuszem Radaczyńskim ustalono, że do zarządu spółdzielni wejdzie dwóch nowych członków z otoczenia Ireneusza. Ewa S. sama później zeznała, że nowych członków zarządu wybrała z listy kontaktów w telefonie Ireneusza R. (!!). To ważne, gdyż nie dopełniła obowiązku weryfikacji kandydatów, o które to niedopełnienie zostaną oskarżeni przez prokuratora Szczepka sami powołani. Ponadto sam przebieg tego powołania wyglądał następująco:odwołanie Woletty D i Zofii P. (mimo, że te wcześniej same ponoć złożyły rezygnacje). Następnego dnia powołanie dwóch nowych członków, tj. Jana Budzałka i Tomasza Węgrzyna. Ci dokonali wycofania wniosku o upadłość likwidacyjną, do czego byli zobowiązani uchwałą Walnego Zgromadzenia, a następnie przenieśli lokale do spółki toruńskiej. W kolejnym dniu, po przeniesieniu nieruchomości nowy zarząd, tj. Jan B. i Tomasz W. zostali odwołani, a ich miejsce zajęły poprzedniczki: Wioletta Dzioba i Zofia Przywojska – te same, które dwa dni wcześniej zostały odwołane.


Klasyczne wykorzystanie „słupów” do czynności, których nikt w spółdzielni nie chciał się podjąć


6 września, do Remigiusza P. zadzwonił Ireneusz Radaczyński z zapytaniem, czy zgadza się na objęcie funkcji prezesa zarządu w jego nowej spółce „Przyszłość SI sp. z o.o.” (w skrócie PSI), która jest już właścicielem budynku nabytego od spółdzielni i mającego siedzibę pod tym samym adresem co spółdzielnia, a więc w podmiocie dokładnie takim, jakiego utworzenie sam proponował spółdzielcom.

Remigiusz P. wyraził zgodę. Jego zadaniem miało być administrowanie budynkiem oraz poszukiwanie zleceń szycia dla pracowników spółdzielni. Umówili się więc nazajutrz u notariusza w Legnicy. Po przyjeździe 7 września kilka aktów notarialnych było już gotowych do podpisania, spółka – co jasne – była już utworzona (Przyszłość SI sp. z o.o.), a prezesem w niej został Remigiusz P.

Mężczyzna dowiedział się wówczas, że nieruchomość (nie cały budynek lecz niektóre lokale w budynku) nie jest nabywana bezpośrednio od spółdzielni lecz od spółki Toruński Holding Przemysłowy sp. z o.o.(THP), która to spółka wcześniej weszła w posiadanie nieruchomości. Wniesiono ją aportem do spółki w zamian za udziały o tej samej wartości. Spółka Przyszłość SI, w której Remigiusz P został prezesem nabyła te lokale w taki sam sposób – poprzez wniesienie aportem za równowartość w udziałach.

Remigiusz P. poszukiwał zleceń szycia skutecznie, jednak spółdzielnia wyraźnie nie chciała podejmować się produkcji - potwierdza to w mailach Roman K. jak i sami spółdzielcy twierdząc, że szycie bluz z kapturem jest dla nich za trudne .

Wszystkie działania S. nakierowane były na jeden cel: likwidacja spółdzielni mimo że dało się ją uratować, a już na pewno utrzymać zatrudnienie dla inwalidów na nowym podmiocie. Dlaczego ? Otóż syn S. prowadził w budynku spółdzielni prywatny gabinet rehabilitacyjny, zależało jej na przejęciu części tej nieruchomości na potrzeby biznesowe jej syna.

Któregoś dnia Remigiusz P. dostał telefon od jednego z najemców lokalu, że S. z innymi osobami wchodzą do lokali biurowych należących już do spółki (PSI), w których znajdowała się dokumentacja spółdzielni. Następnego dnia Remigiusz P pojechał tam i choć słychać było, że wewnątrz znajdują się jakieś osoby, nikt mu nie otwierał drzwi. Następnego ranka zaplombował wejście do tych pomieszczeń nalepkami z informacją, że naruszenie plomb będzie podstawą do wszczęcia postępowania.

- Jakiś czas później nieuprawnione osoby mimo wszystko zerwały te plomby i mimo że nie nie miały nic wspólnego ze spółką, do której lokale należały, zaczęły grzebać w dokumentach. Musiały, bo jak się później okazało – dorabiały potrzebne im dokumenty. I tak w aktach znalazły się pełnomocnictwa i uchwały, niektóre zdublowane (chyba zapomniały, że takowe już istnieją) potrzebne doodzyskania” nieruchomości – mówi w rozmowie z nami nasz informator.

Ciekawy jest tu przekręt „sądu” wieczystoksięgowego w Wieluniu. Otóż po podpisaniu aktu notarialnego we wrześniu 2015 Remigiusz P. wysłał wniosek do tegoż sądu o niezgodności stanu prawnego nieruchomości z treścią księgi. Normalnie do czasu rozpatrzenia takiego wniosku w dziale IV Księgi zamieszcza się wzmiankę o tym, że taki wniosek wpłynął. Sąd ma obowiązek niezwłocznie taką wzmiankę zamieścić ponieważ zdejmuje ona rękojmię wiary publicznej księgi wieczystej. Do czasu rozpatrzenia takiego wniosku wzmianka taka musi w KW widnieć a po ,rozpatrzeniu wniosku - wykreśla się ją. Mimo co najmniej dwukrotnego zawiadamiania „sądu” wzmianka taka nigdy się nie pojawiła.

Remigiusz P. pojechał więc do tegoż sądu przejrzeć akta i sprawdzić czy jego wnioski w ogóle się w aktach znajdują. Były. Na pytanie więc dlaczego przez tyle czasu zaniechano wpisania wzmianki usłyszał w sądzie, że „pani kierownik sekretariatu kazała nie zamieszczać wzmianki ponieważ w Sieradzu toczy się śledztwo w tej sprawie. Jest to całkowicie bezprawne zagranie lokalnego układziku bandytów w togach.

W listopadzie 2016, Remigiusz P. dostał informację, że nowy zarząd spółdzielni (Jan B. i Tomasz W.) a także pełnomocnik spółki THP Marcin Radaczyński (brat Ireneusza Radaczyńskiego) zostali aresztowani. W połowie stycznia 2017 roku dołączył do nich Remigiusz P.


I tu się zaczyna cała paranoja


Już w trakcie zatrzymania na 48 godzin, przy pierwszych czynnościach w prokuraturze pojawił się wieluński adwokat Grzegorz Burchard mimo, że nikt go nie angażował do sprawy, nikt go też nie powiadamiał. Później okazało się, że informację o zatrzymaniu Remigiusza P., „adwokat” dostał od samego „prokuratora” - Krzysztofa Szczepka. Dopiero podczas tych czynnościach Remigiusz P. podpisał mu umocowanie do obrony. Na dodatek nie oczekiwał żadnego wynagrodzenia za swoje usługi. Remigiusz P . usłyszał zarzuty: przekroczenia uprawnień jako członek zarządu spółdzielni – art. 296 kk (choć nigdy nie był członkiem zarządu spółdzielni, nie był nawet jej zwykłym członkiem i nigdy nie prowadził żadnej transakcji, w której stroną byłaby spółdzielnia) ; uszczuplenie majątku w sytuacji grożącej mu niewypłacalności – art. 300 kk (choć podmiot przez niego reprezentowany nie tylko nie był niewypłacalny to na dodatek niczego nie zbywał lecz nabywał); udaremnienia zaspokojenia wierzycieli poprzez utworzenie nowego podmiotu i przeniesienia na nią majątku – art 301 kk (stroną transakcji ze spółdzielnią była spółka THP, której nie tworzył Remigiusz a jedyny podmiot przez Niego reprezentowany – nie miał żadnych niezaspokojonych wierzycieli, nie był też niewypłacalny);oferowanie Ewie S. korzyści majątkowej w zamian za odstąpienie od obowiązku weryfikacji nowo powoływanych członków zarządu; udział w zorganizowanej grupie przestępczej (bez niego nie dało się zarzucić powyższych)

Posiedzenie aresztowe prowadziła niejaka Marzena Światła. To było jedynie niezbędne do odbębnienia przedstawienia Tak idiotyczne zarzuty wobec Remigiusza P. jak to, że był członkiem zarządu spółdzielni są proste do zweryfikowania w 5 minut przez gimnazjalistę – rejestr KRS dostępny jest przecież publicznie, online. Gdyby sprawdzono choćby tę jedną rzecz – cała reszta zarzutów byłaby bezpodstawna. Jednak pisemne postanowienie było gotowe jeszcze przed posiedzeniem, a uzasadnienie 3-miesięcznego aresztu to „kopiuj / wklej” z prokuratorskiego wniosku o areszt. Fakty w ogóle się nie liczą.

Do obrony Remigiusza P, rodzina zaangażowaliśmy jeszcze jednego adwokata, znajomego Remigiusza – Macieja Sawickiego z Gorzowa. Ten pojawił się – obok Grzegorza Burcharda – na posiedzeniu zażaleniowym dot. aresztu. Posiedzenie prowadził niejaki Wojciech Janicki. Dostał on stenogram z rozmowy telefonicznej Remigiusza P. z S., a której wynika jasno, że nigdzie nie padła propozycja łapówki dla S., tym bardziej ze wskazaniem za co, tj. za rzekome odstąpienie od obowiązku weryfikacji kandydatów do zarządu, których powoływała. Przeciwnie –jest jedynie propozycja udzielenia Radzie Nadzorczej pożyczki do czasu aż dostaną wynagrodzenia wypłacone przez sąd w ramach układu. Janicki ponoć zniesmaczony aresztem odroczył posiedzenie o dwa dni – i wyznaczył je na dzień, w którym w prokuraturze z wniosku Remigiusza odbywała się konfrontacja z S.


Przed południem konfrontacja w prokuraturze a po południu posiedzenie

w sądzie.


W trakcie tej konfrontacji wyszło wiele ważnych faktów: Odtworzono S. nagranie rozmowy, w trakcie której Remigiusz P. miał jej oferować łapówke w zamian za rzekome odstąpienie przez nią od obowiązku zweryfikowania kandydatów do zarządu, których sama faktycznie powołała. Z zarzutu, że proponował jej łapówkę musiała się wycofać. Wyszło tez na jaw, że fałszowali księgowośc, żeby wyłudzić pieniądze z PFRON, że usiłowali zbyć nieruchomość gdy groziła im upadłość (zarzut ten dostał Remigiusz P), że kandydatów to zarządu nie weryfikowała lecz wybrała ich z telefonu Ireneusza Radaczyńskiego, że kasy z ewentualnej sprzedaży budynku nie wystarczyłoby nawet na wypłaty nie mówiąc już o spłacie PFRONu, ZUSu czy wierzycieli.

Macieja Sawickiego tego dnia nie było – sprawy rodzinne zatrzymały go w Gorzowie. Przed salą rozpraw, tuż przed rozpoczęciem posiedzenia sędzia Janicki usiadł na ławeczce razem z Grzegorzem Burchardem i szeptali sobie coś do ucha. Burchard obecny na konfrontacji jako obrońca Remigiusza P miał już pełną wiedzę jak wygląda sprawa jego „przestępstw”, dostał też całą litanię którą miał na posiedzeniu zażaleniowym podnieść (Remigiusz P nie był na posiedzenie doprowadzony). Ten jednak nawet się nie zająknął na temat tego co ustalono w trakcie konfrontacji. - To wzbudziło nasze podejrzenia co do Burcharda. Ponadto po posiedzeniu próbował nas zniechęcić do udziału w obronie Macieja Sawickiego i namawiał do wycofania mu umocowania do obrony.

Sprawdziliśmy Burcharda i oto co się okazało: Grzegorz Burchard i Ewa S. jeszcze rok wcześniej byli wieloletnimi wspólnikami w spółce TyrMed prowadzącej przychodnie lekarskie. Jedna z nich mieściła się zresztą w budynku po przyzakładowej przychodni rehabilitacyjnej należącej kiedyś do spółdzielni lecz wyprowadzonego przez tzw. „słupy” - małżeństwo miejscowych lekarzy Sz. To samo małżeństwo zostało tez wskazane w uchwałach jako beneficjenci lokali, które miały być sprzedane przez Jana B. i Tomasza W.- mówi nam jeden członków rodziny Remigiusza P.

To wyjaśniało skąd nagły udział Burcharda w „obronie” i to za darmo i dlaczego przeszkadzała mu obecność drugiego adwokata, którego próbował wyeliminować z obrony. Co więcej – sam Maciej Sawicki wie, że próbowano go wyeliminować ze sprawy gdyż „jest spoza układu” (cytat dosłowny). - Po upływie około 1,5 miesiąca korzystania z jego „usług” wycofaliśmy pełnomocnictwo Burchardowi.

Wkrótce jednak okazało się, że Burchard szybko się do sprawy wkręcił z powrotem – tym razem działał jako substytut wrocławskiego obrońcy Tomasza Węgrzyna (jednodniowego członka zarządu spółdzielni). Wyraźnie chciał mieć wpływ na to co w sprawie się dzieje – dodaje mężczyzna.

W kwestii aresztu wobec Remigiusza wszyscy obrońcy byli zgodni: to areszt wydobywczy, ktoś chce coś uzyskać. W końcu Remigiusz P. zapytał prokuratora Szczepka wprost, czego on chce. W odpowiedzi usłyszał, że na ten temat porozmawia z jego obrońcą. Maciej Sawicki umówił się więc zeSzczepkiem. W tym celu jechał specjalnie z Gorzowa do Sieradza by wysłuchać „oferty” jaką chce złożyć Szczepek. A brzmiała ona tak: „Remigiusz wyjdzie z aresztu w ramach art. 60 kk, jeśli złoży zeznania obciążające notariusza z Legnicy”. Chodziło o notariuszkę, która sporządzała akt przeniesienia własności z THP do spółki reprezentowanej przez Remigiusza P.(PSI). Propozycja Szczepka zawierała dokładną treść jaką chciał usłyszeć: miał powiedzieć, że Remigiusz P. podpisał akt notarialny poza kancelarią bez udziału notariuszki. To oczywiście nieprawda i adwokat od razu zapowiedział, że Remigiusz P. nikogo nie będzie pomawiał.

Z propozycji generalnie nic nie wyszło, ale tuż przed złożeniem aktu oskarżenia Remigiusz P. zgłosił chęć złożenia dodatkowych zeznań do protokołu. Szczepek liczył zapewne, że powie dokładnie to,co zaproponował poprzez Sawickiego. Niestety bardzo się zdziwił. Remigiusz P. oficjalnie do protokołu złożył zawiadomienie na S, i resztę spółdzielczego towarzystwa. Zawiadomienie dotyczyło składania przez S. fałszywych zeznań (chodziło o rzekomą propozycję łapówki), zawiadomienie o niedopełnieniu przez nią obowiązku weryfikacji kandydatów powoływanych do zarządu, zawiadomienie o wyłudzaniu PFRON, zawiadomienie o fałszowaniu księgowości, zawiadomienie o próbie uszczuplenia majątku (które jemu zarzucono) i kilka innych – a wszystkie te zawiadomienia wynikały wręcz z ich własnych zeznań.

Sprawy te zostały wyłączone do odrębnego postępowania, ale Szczepek od razu zaznaczył, że dla niego te przestępstwa mają znaczenie trzeciorzędne, a spółdzielcy i tak nie będą mieć postawionych żadnych zarzutów ponieważ ich...szanuje. Sprawę przekazał do podległej sobie prokuratury rejonowej w Wieluniu, gdzie po niedługim czasie faktycznie odmówiono wszczęcia śledztwa uzasadniając, że do przestępstw tych nie doszło. Od tego postanowienia odwołał się sam PFRON i sprawa trafiła do PO w Piotrkowie Trybunalskim. Tam „wisi” już blisko 3 lata i jak dotąd nikogo nie przesłuchano choć dowody przestępstw są oczywiste i wynikają nie tylko z dokumentów. ale zeznań samych spółdzielców.

W kwietniu 2016 roku mijał 3-miesięczny areszt wobec Remigiusza P. Odbyło się posiedzenie aresztowe, prowadzone znów przez tego samego Wojciecha Janickiego. Areszt został przedłużony i od razu przez obrońców zaskarżony do „sądu” apelacyjnego w Łodzi. Posiedzenie odbywało się w środę. W S.A. postanowiono, że podejrzani opuszczą areszt za 5 dni - w poniedziałek. Co więc zrobiono ? Prokurator Szczepek już następnego dnia, tj. w czwartek złożył do „sądu” w Sieradzu akt oskarżenia, a ten błyskawicznie wyznaczył posiedzenie aresztowe na piątek. (po złożeniu aktu oskarżenia Sąd staje się dysponentem podejrzanego a nie prokuratura i sąd na nowo orzeka o areszcie). Piątkowe posiedzenie odbyło się bez akt, co jest niedopuszczalne (akta znajdowały się cały czas w łódzkiej apelacji), w dodatku bez zawiadomienia samych oskarżonych (nie było na to czasu) i odbyło się bez ich udziału, choć było to ich świętym prawem. Ekspresowo przedłużono im areszt do końca sierpnia 2017.

17 sierpnia odbyła się pierwsza rozprawa. Remigiusz P. widział akta i wiedział doskonale, że część dokumentów w tych aktach zawiera uchwały i umocowania, które zostały dorobione na potrzeby procesu, wiedział też kiedy to było. Oni siedzieli w areszcie, a kobiety związane z byłą radą nadzorczą spółdzielni spokojnie dorabiały dokumenty, które były im potrzebne do przejęcia budynku i oskarżenia mężczyzn. Jednak wszystkie jego pytania do spółdzielców dotyczące okoliczności powstania tych dokumentów były przez „sąd” uchylane jako – uwaga – nieistotne dla sprawy. Sama K. nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie jako to możliwe, że uchwały powołujące dwóch nowych członków zarządu opatrzone jej podpisem są w dwóch różnych egzemplarzach, z różnymi datami. Podobnie do dziś nikt nie wyjaśnił sprawy fałszywego pełnomocnictwa dla S. Tego dnia jednak oskarżeni zostali zwolnieni po 7 miesiącach pobytu w areszcie. Szczepek złożył zażalenie do Łodzi. We wrześniu 2017 stało się coś co ponoć się nie zdarza – „sąd” apelacyjny ( a konkretnie niejaki sędzia Piotr Feliniak) przychylił się do wniosku Szczepka i nakazał zawrócenie całej czwórki do aresztu. Ci jednak w porę zostali uprzedzeni i za radą obrońców przebywali poza domem. Kolejne rozprawy odbywały się więc bez udziału oskarżonych.

W październiku 2017 rozprawy odbywały się praktycznie co tydzień. S. wracając z jednej z nich – tuż przed kolejną, na której miała po raz pierwszy zeznawać spowodowała w drodze powrotnej wypadek, w którym zginęła. Miała nagle zasłabnąć jadąc trasą S8. Być może to zbieg okoliczności, być może miała czegoś nie powiedzieć zwłaszcza, że o planowanych w Łodzi aresztowaniach Remigiusz P. był uprzedzany kilka miesięcy wcześniej przez jednego prawnika z Wrocławia powołującego się na informacje z ABW.

W styczniu, po którejś z kolejnych rozpraw prowadzący sprawę Jacek Wojdyn ponownie zwolnił oskarżonych z aresztu (w którym oczywiście nie przebywali). I znów Szczepek odwołał się do Łodzi. Otóż sądem meriti, czyli tym, który zna

sprawę jest sąd w Sieradzu i nie zdarza się raczej, żeby sąd odwoławczy zmieniał decyzje sądu I instancji. I choć raz już apelacja się od tej reguły wyłamała (nakazała zawrócić ich przecież do aresztu we wrześniu ‘17) to tym razem utrzymano postanowienie sądu I instancji o uchyleniu aresztu. To posiedzenie było w godzinach przedpołudniowych, na którym był jeden z obrońców Remigiusza P. O dziwo po południu od adwokata innego oskarżonego dowiadujemy się, że apelacja ponownie postanowiła uchylić postanowienie sądu w Sieradzu i nakazała ponownie ich aresztować. - No i pytanie jak to możliwe – na posiedzeniu przed południem zapada decyzja korzystna a po południu nagle okazuje się, że postanowienie jest inne niż to, które zapadło na posiedzeniu. Bohaterem tego krętactwa jest znów Piotr Feliniak. Co więcej – w uzasadnieniu napisał, że „oskarżeni powinni przebywać w areszcie do czasu skazania ich przez II instancję” Tym samym dał jasno do zrozumienia sędziemu z Sieradza – Jackowi Wojdynowi – jak należy tę sprawę rozstrzygnąć – mówi w rozmowie z nami nasz informator. Remigiusz P. zadzwonił do sekretariatu tegoż wydziału „sądu”, żeby mu wyjaśnili jakim cudem treść postanowienia jest inna niż to, które zapadło na posiedzeniu. Oto odpowiedź: „bo tak naprawdę były dwa posiedzenia” Z jakiej racji dwa ? Kto wiedział o jakimś drugim i na czyj wniosek ono było ? Tego nie wiemy do dzisiaj. Faktem jest, że postanowienie zmieniono sobie po posiedzeniu - „na kolanie”. - dodaje mężczyzna.

Na takie działanie Feliniaka złożona została skarga – oczywiście odrzucona, bo – jak uzasadniono –„Pan sędzia poprawił już przecież protokół” (przed poprawką było utrzymanie uchylenia aresztu, po poprawce – zmiana i zawrócenie. I tak cała ta sprawa skończyła się w I instancji absurdalnymi wyrokami od dwóch i pół do trzech i pół lat odsiadki. Za co ? Dokładnie za te czyny, które były w akcie oskarżenia. Remigiusza P. skazano jako członka zarządu spółdzielni, który przekroczył nadane mu przez spółdzielnie uprawnienia i sprzedał budynek, ponadto oferował S, łapówkę W uzasadnieniu napisano, że „wyjaśnienia oskarżonego są spójne i bardzo prawdopodobne lecz zbyt dla niego korzystne” oraz „gdyby rozpatrywać czyny oskarżonych każdego z osobna to istotnie nie doszłoby do popełnienia żadnego czynu zabronionego”. Wyrok został zaskarżony do apelacji przez wszystkich obrońców. Jeden z nich w treści swojej apelacji zamieścił wniosek o wyłączenie sędziego Feliniaka z orzekania. To było uzasadnione – orzekał w posiedzeniach aresztowych na niekorzyść oskarżonych, do tego bardzo stronniczo. Gdy wyznaczono już termin apelacji (na wrzesień 2018) sędzią przewodniczącym trzyosobowego składu został nie kto inny jak „sedzia” Feliniak ! Nie tylko go nie wyłączono ale nie zarządzono posiedzenia w tej sprawie (takie wyłączenia są na niejawnych posiedzeniach). Dopiero na rozprawie adwokat zwrócił uwagę, że w jego apelacji jest wniosek o wyłączenie Feliniaka. - Rok „przygotowywali się” do sprawy, a przyszli kompletnie nieprzygotowani; nie dość, że nie znali sprawy, w której przyszło im rozsądzać to nawet nie znali treści apelacji wniesionych przez obrońców ani tego, co się wyrokowi zarzuca, ani nawet treści pisemnych wyjaśnień złożonych przez Remigiusza P – mówi w rozmowie z nami jeden z członków rodziny Remigiusza P.

Nie otwarto więc przewodu tego dnia lecz wyznaczono termin posiedzenia ws. wyłączenia Feliniaka. Wyłączono go, a termin rozprawy wyznaczono na 10 grudnia 2018. Feliniak został zastąpiony niejakim Jarosławem Papisem. Wyrok ogłoszono 18 grudnia, zmienił się minimalnie – uchylono w nim zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. I teraz absurd: skoro uchylono ten zarzut to automatycznie wszystkie inne zarzuty tracą sens. Przecież nawet skazujący „sąd” sieradzki w uzasadnieniu wyraźnie wskazał, że gdyby nie działanie w ramach grupy, to cała czwórka nie popełniła żadnego przestępstwa ! Mało tego – gdyby nawet cokolwiek im zarzucić, to uchylając najcięższy z zarzutów nie można utrzymać takiego samego wymiaru kary !

Jeszcze w roku 2016 roku, prokurator Krzysztof Szczepek postanowił wyświadczyć prywatną usługę spółdzielcom i reprezentował spółdzielnię jako strona postępowania w cywilnej sprawie dotyczącej unieważnienia transakcji pomiędzy spółdzielnią a spółką THP, ponieważ miała być przeprowadzona niezgodnie z treścią uchwały. W uchwale wskazani byli konkretni nabywcy tych lokali i nie było wśród nich spółki THP. Na tej podstawie uznano, że spółka THP nigdy nie stała się właścicielem nieruchomości. Automatycznie więc jeśli THP nigdy nie było właścicielem to tym samym nigdy nie stała się nim spółka PSI – ta transakcja z mocy prawa jest również nieważna i na takim właśnie stanowisku stał Szczepek dążąc do uzyskania wyroku jaki zapadł.

Natomiast w sprawie karnej, którą sam wszczął, dążył do skazania Remigiusza P.,bo – jak twierdził - druga transakcja została przeprowadzona skutecznie. Zatem inne stanowisko zajmował w sprawie cywilnej dążąc do uzyskania korzystnego dla spółdzielców rozstrzygnięcia a skrajnie inne w sprawie karnej – dążąc do skazania choć miał już w łapie wyrok w sprawie cywilnej jednoznacznie stwierdzający, że THP (i tym samym PSI) nigdy nie stali się właścicielami nieruchomości.

Ale to jeszcze nic: dokładnie w dniu ogłoszenia wyroku, tj. 18 grudnia 2018 syndyk masy upadłości spółdzielni sprzedał ten budynek wyceniany na 2,8 mln zł. za połowę jego wartości, tj. za 1,5 miliona. Sprzedał go jako składnik majątku spółdzielni a przecież w sprawie karnej wszyscy skazani zostali za skuteczne uszczuplenie majątku.

Zatem zdaniem Szczepka, spółka reprezentowana przez Remigiusza P. nadal jest właścicielem nieruchomości (dlatego go skazano) choć została sprzedana jako nieruchomość należąca do spółdzielni – i to dzięki samemu Szczepkowi, bo w sprawie cywilnej sam dążył do tego, by uznano spółdzielnię za właściciela nieruchomości. Taka sprzeczność wyroków w postępowaniu cywilnym i karnym powoduje, że Remigiusz Pi reszta, jako sprawcy przestępstwa mogą być teraz pozywani przez wierzycieli spółdzielni o zapłatę z pozostałej części „wyrządzonej szkody”, tj. 1,3 miliona zł.

Z tego też powodu aktualnie Remigiusz P i reszta skazanych, wytoczyła Szczepkowi powództwo o zapłatę tej kwoty, jako sprawcy szkody wyrządzonej Remigiuszowi i reszcie. Pozwanymi są nie tylko bandzior w prokuratorskiej todze, ale też sądy w Sieradzu i Łodzi, które z powodu swojego niedbalstwa i głupoty doprowadziły do takich absurdów. Pozew został złożony do SO w Poznaniu i mimo że pozwanymi są sądy w Łodzi i Sieradzu, sprawę przekazują do …. Sieradza wycierając sobie gębę „właściwością miejscową”.

Rzekoma szkoda czy też wartość transakcji to 2,8 miliona złotych. Jednak ta wartość jest wzięta z wyceny, którą dokonano zanim spółdzielnia zdążyła sprzedać parter swojego budynku miejscowemu przedsiębiorcy, który utworzył tam restaurację. Kupił ją za około 1 milion złotych, zatem wartość maleje z 2,8 do 1,8 miliona. Ponadto wycena ta dotyczy całości nieruchomości włącznie z działką i jakąś dobudówką, natomiast przedmiotem transakcji były jedynie poszczególne lokale w budynku. Zatem nawet nie 1,8 miliona a znacznie mniej. Jednak liczne wnioski obrońców o sporządzenie wyceny nic nie dały – bezmyślnie przyjęto wartość 2,8 miliona i za taką „szkodę” ich skazano.

Przy wnoszeniu aportem tych nieruchomości do spółki THP, spółdzielnia otrzymała udziały w tej spółce o wartości zgodnej z wyceną całości budynku, czyli 2,8 miliona, zatem bilans tej transakcji był dla spółdzielni dodatni. Ponadto THP posiadała inny majątek o wartości co najmniej kilkunastu milionów zł. ale wyceny tej spółki Szczepek nie chciał zlecić. Tak było mu wygodnie bo w „sądzie” argumentował, że spółdzielcy otrzymali udziały w „nic nie wartej spółce”.

W lokalnej gazecie w miejscu zamieszkania Remigiusza P, czyli w Świebodzinie, w lipcu 2016 roku, a więc na pół roku przed jakimikolwiek zatrzymaniami, ukazał się artykuł przedstawiający Remigiusza P. jako oszusta, który będąc członkiem zarządu spółdzielni inwalidów w Wieluniu przekroczył swoje uprawnienia i zbył majątek spółdzielców. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby taki tekst ukazał się po skazaniu go za taki czyn albo chociażby po wniesieniu aktu oskarżenia. Jednak ukazał się on w czasie gdy Szczepek formalnie prowadził postępowanie przygotowawcze. W dodatku jest to tekst zbieżny z jego późniejszymi oskarżeniami oderwanymi przecież od rzeczywistości. Remigiusz P. nie był przecież nigdy w zarządzie spółdzielni, zatem tej historii dziennikarka nie mogła sobie wymyślić – musiały pochodzić od Szczepka. Pytanie tylko kto i dlaczego kazał jej taki tekst zamieścić ? Remigiusz P. zapytał o to dziennikarkę. Odpowiedź brzmiała: „Panie Remigiuszu, ja mam swoich przełożonych”. Tak czy inaczej do całej litanii przestępstw bandytów w togach należy dodać oszczerstwo za pomocą środków masowego przekazu i wyciek informacji pochodzących ze śledztwa.

Do tej bulwersującej i wielowątkowej sprawy wrócimy w kolejnym wydaniu magazynu „POGRANICZE” oraz na portalu: www.kasta.news.

Tomasz Pilecki

tomasz.pilecki@protonmail.com


niedziela, 15 listopada 2020

Z WIZYTĄ W ZAKŁADZIE KARNYM W STARGARDZIE

 

Jak złodziej prądu, złodziej konserw, damski bokser i „śpioch”... więźniów resocjalizowali


Gang Olsena. Tak nazwać można Pawła Cybulskiego, Jacka Balcewicza, Stefana Miśkiewicza oraz Pawła Apiecionka. Kim jest ten kwartet egzotyczny? To pracownicy i byli pracownicy Zakładu Karnego w Stargardzie. Pierwszy dorobił się nawet funkcji wicedyrektora. Zapewne w myśl zasady: im więcej popełnionych przestępstw, tym w bezpiece wyższe zaproponują ci stanowisko.

Stargard Szczeciński. Miasteczko w województwie zachodniopomorskim. Perspektyw na znalezienie ambitnej pracy za godziwe pieniądze, prawie żadnych. Miasto rond budowanych co pięć kilometrów oraz hal produkcyjnych dla niewykwalifikowanej klasy robotniczej. Koterie, układy i sitwy. Głównie na styku sąd-prokuratura-policja. Miastem rządzi sądowo-prokuratorska mafia. W randze wiceprezesa sądu Kamila Klimczak- wyłudzająca kredyty na słupa i prowadząca niezarejestrowaną działalność gospodarczą socjopatka. W randze zastępcy prokuratora rejonowego, do niedawno Andrzej Paździórko, którego syn narkoman pobił policjantów udaremniających jego „dealowanie” pod jednym ze stargardzkich bloków. Były komendant policji Konrad Adamiak? Przestępca skazany za podrabianie dokumentacji w KPP na okoliczność wykorzystywania służbowego, nieoznakowanego pojazdu jako prywatnej taksówki. Nie dziwi zatem fakt, że lokalnym więzieniem kieruje złodziej prądu, nękający swoich sąsiadów, a jego najbliżsi współpracownicy to pospolici przestępcy.

- Jak ja się mam zresocjalizować?

- Panie redaktorze, my nie wymagamy zbyt wiele. Po prostu ja bym chciał, żeby resocjalizowały mnie osoby choć odrobinę mniej zdemoralizowane ode mnie – pisze w liście do Redakcji, proszący o zachowanie anonimowości osadzony. Pierwsza reakcja? Wybuch śmiechu. Weryfikacja informacji opisanych w liście wywołuje osłupienie. Prawie wszystko to prawda.

Cieć” więzienny w randze...”funkcjonariusza”

Do „cieciowania” w Zakładzie Karnym nie nie garną się osoby wykształcone, ze znajomością języków obcych, o wysokim poziomie moralności, empatyczne, z predyspozycjami psychicznymi. To raczej oczywiste. Nikt z kwalifikacjami nie pójdzie pracować za 3500 zł, kiedy niewiele mniej zarabia się na kasie w Biedronce. Tak wykształceni ludzie, 100 kilometrów od polskiej granicy, otrzymają 2500 euro miesięcznie. Nie dziwi zatem fakt, że o pracę w formacji zwanej służbą więzienną ubiegają się głównie życiowi nieudacznicy, absolwenci zaocznych liceów,których pięciokrotne próby zdania matury legły w gruzach, byli wstawiacze okien, parkingowi, nalewacze benzyny oraz pracownicy na budowach. Nierzadko również zupełny margines społeczny. Uczynienie z takiego elementu „funkcjonariuszy publicznych” spowodowało, że element ten faktycznie uwierzył, że niesie w tym kraju nad Wisłą „kaganek resocjalizacji”.

Kradł prąd, bo nie wiedział, że to kabel z ZK

Paweł Cybulski to jeden z najbardziej znienawidzonych strażników więziennych w stargardzkim zakładzie karnym. Od niedawna jest zastępcą dyrektora tej jednostki. Lubi ciągnąć kabel. Najczęściej nielegalnie. - To stara historia. W czasie kiedy Cybulski mieszkał w przyzakładowym baraku. Przez lata „walił” prąd z zakładu. Czym to się skończyło? Sprawę umorzono, bo prokurator uznał, że Cybulski ...nie wiedział, że to prąd państwowy. To parodia – mówi nam były pracownik zakładu karnego w Stargardzie, który miał z Cybulskim na pieńku. - Cybulski na charakter psychopaty. Nic dziwnego, że syn poziom zdemoralizowania ma taki jak ojciec. Trafił do więzienia, w którym rządził jego własny ojciec. Nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. Młody siedział za handel narkotykami. Kolega wypalił do niego „Cebula, na ch...j ci to było, wstyd ojcu tylko przynosisz”. Gówniarz pięścią uderzył strażnika więziennego w głowę i zaczął go kopać. Karnie został wywieziony wówczas do Zakładu Karnego w Nowogardzie – mówi nasz informator, były pracownik zakładu karnego w Stargardzie. Jak się okazało to nie jedyne problemy z prawem Cybulskiego.

Paweł Cybulski

Nie możemy sobie z nimi poradzić”

Na przełomie 2019 i 2020 roku zgłosiła się do nas pani Elżbieta ( imię zostało zmienione), sąsiadka Pawła Cybulskiego. Kobieta jest nękana od lat przez Cybulskiego i jego syna, byłego więźnia. Obaj psychopaci uporczywie prześladują sąsiadkę i jej rodzinę wyzwiskami. - Oddają mocz pod moje drzwi, wydzwaniają do mnie domofonem, dobijają się do drzwi. To jest po prostu horror – mówi w telefonicznej rozmowie z nami kobieta. Potwierdza to jej mieszkająca poza Polską córka. - Mama nie ma sił na tych psychopatów. Sprawy w prokuraturze i sądzie przeciwko stalkerom Cybulskim toczą się od lat. Oni żyją w całkowitym poczuciu bezkarności – mówi kobieta.

Resocjalizuje z użyciem niebieskiej karty

- To się nie mieści w głowie, żeby pospolity złodziej i „house ninja” miał resocjalizować skazanych za przemoc domową, mówi w rozmowie z nami duchowny, będący kiedyś kapelanem więziennym w stargardzkiej jednostce. Mowa o Stefanie Miśkiewiczu, wychowawcy więziennym, który kilkanaście lat temu „wychowywał” swoją żonę za pomocą kabla od żelazka. -To jest człowiek zaburzony w stopniu nie dającym się wyleczyć. Za stosowanie przemocy domowej była u nich założona niebieska karta – wyjaśnia nam inny strażnik więzienny, który pracował kiedyś z Miśkiewiczem w jednym pokoju, jako wychowawca. - Największa beka jest jak kradnie jedzenie więźniom i na kuchni już wiedzą, że muszą mu przyszykować „czworaczki” na wynos. Potrafi ukraść nawet więzienne konserwy” – pisze w liście do Redakcji kasta.news osadzony, przebywający na pawilonie nr VI.

Stefan Miśkiewicz


Balcewwicz- as wszechczasów

- O tym zaburzeńcu powinno się napisać książkę pod nazwą „Psychopaci w SW” – kpi z byłego ciecia więziennego Jacka Balcewicza jego sąsiad z osiedla Zachód A9-klatka „b” w Stargardzie. - To co ten człowiek wyrabiał przez całe życie nie mieści się w głowie. To degenerat zdemoralizowany bardziej niż najzatwardzialszy kryminalista. Zainteresowani tymi rewelacjami, spotkaliśmy się z Panem Janem ( imię zostało zmienione) w Niemczech. - Panie redaktorze, ja z balkonu obserwowałem tylko co Balcewicz wyciągał z regularnie parkowanego na kopertach dla osób niepełnosprawnych samochodu. On przez ostatnie 20 lat okradał to więzienie za kilkadziesiąt tysięcy złotych – śmieje się mężczyzna. - Był w stanie ukraść nawet koc więzienny z napisem SW – Pytamy zatem dlaczego?- Tymi kocami handlował jeszcze w tamtym roku na OLX-ie. 150 zł za sztukę. Wrzucał na portale aukcyjne także ręczniki z napisem SW za 50-80 złotych w zależności od stopnia zniszczenia. Oprócz tego kradł torbami jedzenie, środki czystości. Kiedyś niósł do domu 6 skrzyń jabłek. Wszystkie z akcji sadowników dla więźniów. - To jest psychopata. Rysował sąsiadom samochody, gdy ci zwracali mu uwagę, by nie parkował jak idiota na miejscach przeznaczonych dla osób niepełnosprawnych. - Może on jest niepełnosprawny psychicznie i posiada dokument uprawniający go do parkowania na kopertach? Pytamy sąsiada ciecia więziennego Balcewicza. - Ależ skąd. Załatwił gdzieś na lewo dokument na niby chorą konkubinę, rzekomo leczącą się na stwardnienie rozsiane. W mojej ocenie, ta „choroba” to ściema – mówi sąsiad Balcewicza. -Jedno i drugie to śmierdzące lenie i nieroby. Najlepiej jest okradać ZUS na wymyśloną chorobę - dodaje

  Jacek Balcewicz

Z okradania więźniów Balcewicz zrobił sobie sposób na dorobienie do nędznej pensji

Były osadzony Witold Z ( dane zostały zmienione), jest jedną z ofiar ciecia więziennego w randze pralniczego Jacka Balcewicza. - Zrozum chłopie, że ten frajer chodzący po ulicach bokami, żeby nie dostać wp….l od swoich ofiar, zrobił sobie z okradania więźniów sposób na życie. Mechanizm był prosty – mówi podczas osobistego spotkania z nami były osadzony zakładu karnego w Stargardzie. - Pensje w takim pierdlu są niskie. Wszyscy sobie robią z gadów jaja. Śmieciarz ma większy szacunek w społeczeństwie niż gad więzienny. Babka na kasie w Netto lepiej zarabia niż taki gad. Dlatego oni odbijają to sobie. Balcewicz wyspecjalizował się w tym najlepiej. Prowokował więźniów poprzez plucie im w twarz, podkładanie nogi, żeby się przewrócili. Niszczenie ubrań, niszczenie sprzętu RTV. Taki więzień nie wytrzymał, podszedł wywinął w pysk śmieciowi, nawyzywał go, a ten potem pozywał więźnia do sądu żądając 10.000 zł zadośćuczynienia za znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej. Balcewicz wybierał sobie do prowokacji osadzonych pracujących, albo zamożnych. Wszystko po to, żeby komornik miał z czego ściągać zadośćuczynienia. Taką metodą do nędznej więziennej pensji drugą wyciągał od więźniów.

Wieloryb” Apiecionek spał w pracy, a podatnik płacił za utrzymanie nieroba

Wielu ludzi ciężkiej, uczciwej pracy, wstaje o 5 rano, aby zdążyć do pracy. Często zmianowej. Za opuszczenie miejsca pracy, a nie daj Boże spanie w trakcie pracy pracodawcy potrafią bezwzględnie zwolnić z pracy. To nie dotyczy jednak byłego ciecia więziennego Pawła Apiecionka. Jak mówi nam pracownica służby zdrowia zakładu karnego w Stargardzie, ten ważący 140 kg były cieć więzienny regularnie spał w trakcie pracy. Pytamy byłego osadzonego, czy potwierdza słowa pielęgniarki więziennej? - Ten knur w zasadzie zawsze spał. Zamykał się od środka w pokoju wychowawcy, rozkładał żarcie na biurku i jak się nażarł, to zasypiał. A jak zgłodniał to szedł się najeść „na miasto” – mówi nasz informator.

Paweł Apiecionek 


Pointa? Chyba niepotrzebna. Co by było, gdyby nie było zakładów karnych i aresztów śledczych? Gdzie takie odrzuty społeczne jak opisani w tej publikacji znalazły by pracę? Oni nie nadają się nawet do kopania rowów.


Tomasz Pilecki

tomasz.pilecki@protonmail.com

+49 01517202298351 7202 29151 7202 2983




sobota, 14 listopada 2020

STARGARDZKI „SĄD” TO STAN UMYSŁU

 

Sądowa patologia ze Stargardu przebiła szklany sufit


        Mało jest czynów, których dokonaniem są w stanie zaskoczyć nas tak zwani sędziowie z tak zwanego sądu rejonowego w Stargardzie. Stojący przez wiele lat na czele tego tzw. sądu Mariusz Jasion, zamieszany był w wiele afer. W tym kryminalną z wątkiem zlecenia porwania dziennikarza w celu zmuszenia go za zapłacenia zasądzonego zadośćuczynienia. Nazywająca siebie sędzią Kamila Klimczak, na co dzień niszcząca ludziom zdrowie i życie w tzw. II wydziale karnym tego tzw. sądu, wyłudziła wspólnie z mężem dwa kredyty na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych z kasy sądu apelacyjnego w Szczecinie. Oficjalnie na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Zapomniała jednak napisać we wniosku, że posiada już dom, dwa mieszkania i majątek wart milion złotych. Klimczak, prowadząc niezarejestrowaną działalność gospodarczą w postaci wynajmu mieszkań, w tak zwanym międzyczasie skazała kobietę handlującą kwiatami i zniczami przed cmentarzem w Stargardzie za...prowadzenie niezarejestrowanej działalności gospodarczej. W przypadku Haliny Waluś, nazywającej siebie tak zwanym sędzią tego tak zwanego sądu, posiadany przez nią pseudonim „Gorzelnia” mówi więcej niż tysiąc słów. Od Waluś czuć alkohol nawet w czasie prowadzonych przez siebie nasiadówek, zwanych potocznie posiedzeniami. Dwa lata temu Waluś napisała w swoim oświadczeniu majątkowym, że wzięła 40.000 zł pożyczki na wymianę zębów. Tego samego roku kupiła Toyotę Yaris oraz zaciągnęła 50.000 zł kredytu, rzekomo dla córki. Problem w tym, że aby temu sprostać, musiałaby zarabiać z 20.000 zł. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, Waluś „podmieniła” oświadczenie majątkowe, a w kolejnym roku ukryła powody brania kolejnych pożyczek.



        Degeneraci,
to najdelikatniejsze określenie wyżej wymienionego marginesu społecznego, który skazuje ludzi w większości o połowę mniej zdemoralizowanych od samych siebie. Tym bardziej nie dziwi ostatnia akcja, podczas której w czasie pracy, pracownicy tak zwanego sądu rejonowego w Stargardzie, zamiast służyć Społeczeństwu, które ich utrzymuje ze swoich ciężko płaconych podatków, samowolnie opuścili miejsce pracy i wsparli lewackich bojówkarzy dewastujących Kościoły Katolickie , w obronie „prawa do aborcji na życzenie”.

        Nie dziwi u tych ludzi brak jakiejkolwiek moralności i obrony prawa do życia. Od takich ludzi nawet tego nie wymagamy. Wszak skąd mają czerpać wzory, skoro ich pryncypałowie w togach są zdemoralizowani bardziej od osób, które wysyłają do więzień. Dziwić może brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości. Każda osoba, która brała udział w tym nielegalnym zbiegowisku, w szczególnie organizatorki akcji – Klimczak i Waluś – powinny zostać pociągnięte do odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej.

        A tak na marginesie, co mogą teraz czuć chociażby działacze pro life, którzy występować będę przed takim „sądem” w charakterze oskarżonych? Wyrok w im spawie, jak w większości przypadków w tym „sądzie”, napisany będzie jeszcze przed rozpoczęciem przewodu sądowego.


Tomasz Pilecki

tomasz.pilecki@protonmail.com

+49 01517202298351 7202 2983 7202 2983 0151 7202 2983 0151 7202 2983




0151 7202 2983

POSZUKIWANE OFIARY PRZESTĘPCÓW Z TZW. "SĄDU" W STARGARDZIE SZCZEC.

Poszukuję ofiar przestępców z tzw. "sądu" w Stargardzie Szczec: Haliny WALUŚ, Kamili KLIMCZAK, Agnieszki KORYTOWSKIEJ, jak również...