Pokazywanie postów oznaczonych etykietą złodzieje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą złodzieje. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 września 2021

W Stargardzie działa zorganizowana grupa przestępcza złożona z sędziów i prokuratorów, dzielnie wspierana przez usłużnych policjantów. Historia Zofii Wiecha ze Stargardu

 

6 maja 2013 roku, Sąd Okręgowy w Szczecinie IV Wydział Karny Odwoławczy, po prawie 10 latach (włącznie z postępowaniem przygotowawczym) wydał wyrok, którym wraz z innymi 8 oskarżonymi w tej sprawie, Zofia Wiecha, była prezes PSS Społem została oczyszczona ze wszystkich zarzutów postawionych przez Prokuraturę Rejonową w Stargardzie Szczecińskim. Sąd Odwoławczy utrzymał zatem w mocy zaskarżony przez Prokuraturę wyrok wydany w dniu 01 czerwca 2012r. przez Sąd Rejonowy w Łobzie, a apelację prokuratorską uznał „za oczywiście nieuzasadnioną”. Wyrok jest prawomocny.

Prokuratura zarzuciła byłej prezes PSS „Społem” w Stargardzie Szcz., że poprzez zawarcie umów z pracownikami i jednocześnie członkami tej spółdzielni, wyrządziła temu podmiotowi szkodę na wartość prawie 1 mln złotych, a pozostałym postawiła zarzut działania w porozumieniu z nią, poprzez wyrażenie zgody na te dzierżawy, podejmując uchwałę w tym zakresie.

W uzasadnieniach wyroków, sądy dwóch instancji stwierdziły jednoznacznie, że żadnego przestępstwa nie popełniono, a akt oskarżenia był absurdalny i nigdy nie powinien zostać złożony w sądzie, przy czym wobec 3 oskarżonych postawiono zarzut podjęcia uchwały, chociaż nie uczestniczyli oni w ogóle w głosowaniu. W wyrokach nie szczędzono byłej prezes pochwał za prawidłowe wykonywanie działań na rzecz tej firmy, którą zarządzała w okresie jej najgorszej sytuacji finansowej, spowodowanej przez poprzedników. Dzierżawy natomiast nie przyniosły żadnych strat, a tylko i wyłącznie same korzyści dla PSS, jej członków i pracowników. Wydzierżawienie obiektów spowodowało pozostawienie nieruchomości w strukturach majątkowych spółdzielni, co pozwoliło następnie syndykowi na pozyskanie bardzo atrakcyjnych kwot przy ich zbywaniu, które zaspokoiły nie tylko wszystkich wierzycieli, ale jeszcze około  kilka milionów złotych pozostało do dyspozycji spółdzielni.

W treści uzasadnień wyroków, a w szczególności wyroku prawomocnego, sąd wprost skrytykował prokuratorów prowadzących sprawę, biegłą z zakresu rachunkowości i syndyka, jako osób niekompetentnych, mściwych i nie znających podstawowych zagadnień prawnych związanych z wykonywaną przez siebie pracą zawodową.

Wskazane zostały również fakty potwierdzające działania prokuratury zmierzające do wydłużania sprawy, między innymi poprzez powoływanie (wbrew wnioskom oskarżonych o odstąpienie od tych żądań) do przesłuchania ponad 50 świadków, którzy nawet nie wiedzieli, czego ta sprawa dotyczy, wielokrotne przekładanie terminów rozpraw z powodu niestawiennictwa prokuratora, powoływanie coraz to nowych dowodów, w tym wielotomowych akt z postępowania upadłościowego, z którymi prokurator, jako jedyna się nie zapoznała. Do tego należy jeszcze zauważyć, że  zaskarżenie wyroku przez prokurator nastąpiło w taki sposób, aby Sąd Odwoławczy przekazał sprawę do  ponownego rozpoznania Sądowi Rejonowemu w Łobzie? 

Tocząca się zatem przez tyle lat sprawa z bezzasadnego oskarżenia prokuratury, obciążyła Skarb Państwa, czyli nas podatników, ogromnymi kosztami finansowymi, które dotyczą tych określonych w wyrokach, ale także tych największych, dotyczących kosztów wieloletniego postępowania prokuratorskiego i sądowego. Samych bowiem rozpraw w Sądzie Rejonowym w Łobzie było około 70.



O DZIAŁAJĄCEJ W STARGARDZIE MAFII SKŁADAJĄCEJ SIĘ Z PRZESTĘPCÓW W TOGACH Z TAK ZWANEJ PROKURATURY I TAK ZWANEGO SĄDU OPOWIADA ZOFIA WIECHA: 

 


Treść uzasadnień wyroków potwierdziła zatem moje i pozostałych uniewinnionych tezy stawiane w skargach do  Ministerstwa Sprawiedliwości na stronnicze i bezprawne czynności stargardzkiej  prokuratury, która działała na zasadzie „dajcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf”.

 

Jaka była zatem przyczyna i kto był na tyle zainteresowany tą sprawą, że pomimo jakichkolwiek podstaw  Prokuratura postawiła mi i innym absurdalne zarzuty, zniesławiając mnie i upokarzając, przy akceptacji szefa stargardzkiej prokuratury?

Dlaczego wbrew jakiemukolwiek prawu, rozsądkowi i etyce prokuratorskiej, podejmowała wręcz ubecko - sadystyczne metody, polegające między innymi na próbie pozbawienia mnie wolności, robieniu ze mnie osoby niepoczytalnej, albo przekazywanie mediom i innym osobom danych osobowych uniewinnionych, bez zachowania zasady domniemanej niewinności?

Z jakiego powodu stargardzkiej Prokuraturze zależało na przedłużaniu tego postępowania?

No i jeszcze jedno zasadnicze pytanie, a mianowicie skąd u pracowników stargardzkiej Prokuratury wystąpiło tyle negatywnych emocji, czasami wręcz oficjalnie wyrażanej nienawiści do oskarżonych oraz brak jakiegokolwiek dystansu do tej sprawy lub do osób w niej uczestniczących?

 

Podstawowym celem prowadzonego przez tyle lat postępowania, było zdyskredytowanie mnie i pozostałych uniewinnionych, aby uniemożliwić nam przez jak najdłuższy okres czasu składanie skarg na działanie stargardzkiego Sądu i stargardzkiej Prokuratury.

Postępowanie to  i podawanie przez prokuraturę do publicznej wiadomości negatywnych dla mnie informacji, miało także za zadanie uniewiarygodnić wyrażane w mediach opinie na temat powyżej wymienionych organów. 

Trwający proces dawał również niewymierne korzyści następującym po sobie prezesom, syndykowi i następnie likwidatorowi  PSS „Społem” w Stargardzie, będącej stroną w sprawie, albowiem  krzycząc „łapać złodzieja” i pozbywając się nas jako członków Spółdzielni, odwrócili uwagę od siebie, dokonując w tym czasie wyprzedaży majątku, łamania prawa, a nawet przestępstw orzeczonych już prawomocnym wyrokiem, polegających na zaborze spółdzielczego mienia. 

Na moje i innych nieszczęście, w radzie nadzorczej Spółdzielni znalazł się wujek stargardzkich sędziów. Natomiast  członkiem rady nadzorczej Spółdzielni, następnie jej prezesem, a obecnie wieloletnim likwidatorem tej firmy, była osoba pozostająca w bliskich kontaktach towarzyskich ze stargardzkim prokuratorem.

Kiedy więc w lipcu i sierpniu 2003r. uniewinnieni obecnie członkowie rady nadzorczej, przeprowadzili kontrolę i stwierdzili protokolarnie wiele nieprawidłowości i niegospodarności poprzednich zarządów Spółdzielni,  w tym sprzedaż atrakcyjnej powierzchni usługowo-handlowej członkowi Spółdzielni po bardzo zaniżonej cenie, a także kiedy rada nadzorcza nakazała mi, jako prezesowi Spółdzielni złożyć w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury,  zastępca rady nadzorczej – szwagier nabywcy, zaczął torpedować wnioski rady, wdając się z jej członkami w otwarty konflikt.  Nabywca nieruchomości jest matką ówczesnego aplikanta sądowego (obecnie sędziego) i teściową sędziny.  Do oponenta przyłączyła się również inna członkini rady nadzorczej, która przeprowadzała kontrolę i podpisała protokół w tej sprawie. Właściwe zawiadomienie  zostało jednak  złożone do Prokuratury, a sama zainteresowana oświadczyła mi, że chyba nie wiem z kim zadarłam. I miała rację.

Obrażeni członkowie rady nadzorczej organizowali przeciwko mnie i pozostałym członkom rady nadzorczej zebrania, oczerniano nas i  obiecywano pracownikom oraz członkom spółdzielni rzeczy niemożliwe do zrealizowania. Przekazywali też do gazet nieprawdziwe informacje, które po publikacjach wywierały w spółdzielcach i lokalnym społeczeństwie  przeświadczenie, że oddałam za bezcen wybranym pracownikom spółdzielczy majątek i  zarzucano mi, że zapewne pozyskuję z tego niezmiernie korzyści materialne.

Zaczęto składać na mnie skargi.  Najpierw do Państwowej Inspekcji Pracy, do Urzędu Skarbowego. Na podstawie tych skarg wniesiono dwa oskarżenia do Sądu… w Stargardzie Szcz. Państwowa Inspekcja Pracy zarzuciła mi, że kilka dni spóźniłam się z wypłatą wynagrodzeń dla pracowników, a Urząd Skarbowy zarzucił mi, że wypłaciłam wynagrodzenia pracownikom, a nie odprowadziłam od tych wynagrodzeń podatku. Oczywiście, że nie mając dostatecznych środków mogłam nie wypłacać wynagrodzeń i nie wystąpiłby wtedy obowiązek podatkowy, ale z drugiej strony, jak mogłam pozostawić tych ludzi bez środków do życia?

W  październiku 2003r. zrezygnowałam z funkcji prezesa, a już w styczniu 2004r. zostałam wezwana na Komendę Policji, gdzie dowiedziałam się, że w listopadzie 2003r. zostało złożone pierwsze zawiadomienie o popełnionym przestępstwie, polegającym na niewypłaceniu przeze mnie byłej księgowej i jeszcze jednej pracownicy odprawy pieniężnej.   W zawiadomieniu wystąpiła jeszcze kwestia dotycząca wydzierżawienia kilku sklepów pracownikom Spółdzielni. Ponieważ pracowałam jeszcze w Spółdzielni, miałam możliwość przedłożenia dokumentów potwierdzających, że nie popełniłam żadnego przestępstwa, a moje działania były wyłącznie w granicach obowiązującego prawa i możliwości finansowych Spółdzielni. Egzemplarz tych dokumentów skopiowałam również dla siebie.

I właśnie te dokumenty pozwoliły  mi na korzystne dla mnie rozstrzygnięcia sukcesywnie wytaczanych mi spraw sądowych.

Pierwsze wezwanie do Prokuratury otrzymałam natomiast w maju 2004. Miałam wówczas status świadka, a wezwanie dotyczyło pomówienia mnie przez moich następców o zabór ze spółdzielni oryginałów… dokumentów.  Już wówczas prokurator wykazała w stosunku do mnie oficjalna antypatię. Prokurator zadawała mi pytania, na które sama udzielała sobie odpowiedzi i zapisywała je w protokole przesłuchania. Stwierdziłam więc, że ja tego protokołu nie podpiszę, albowiem są to zeznania prokuratora, a nie moje. Jednocześnie oświadczyłam, że oryginały dokumentów są w biurze spółdzielni, a ja jestem w posiadaniu ich kserokopii, które już przedłożyłam na Policji. Jeszcze tego samego dnia przyniosłam do prokuratury egzemplarz dokumentów, jednakże nie zostały one przyjęte, a następnego dnia na polecenie prokurator policja dokonała upodlającego mnie przeszukania mojego mieszkania i zabrała mi… kserokopie dokumentów, których nie chciała przyjąć ode mnie prokurator. Prokurator nie wiedziała jednak, że te dokumenty są skserowane w kilku egzemplarzach i nadal jestem w ich posiadaniu.

Przeszukania dokonano także w firmach byłych pracowników spółdzielni, szukając zapewne jakichkolwiek dowodów, że jestem właścicielem spółek i pozyskuję z tego korzyści materialne.  

Oczywiście, że w tej sprawie złożyłam pismo w Prokuraturze, po którym Prokuratorzy nie mieli już wątpliwości co do mojej winy, chociaż nadal byłam tylko świadkiem w tej sprawie.

W czerwcu 2004r. prokuratura zawiesiła śledztwo i spokojnie czekała na niekorzystne wyroki w moich sprawach sądowych, które ewentualnie mogły zasilić materiał dowodowy.

W międzyczasie władze PSS-u, w tym nowy prezes spółdzielni przy akceptacji rady nadzorczej, w której byli nadal żądni zemsty członkowie spółdzielni, zamiast złożyć wniosek o upadłość, wbrew prawu wyprzedawał za grosze zajęty tytułami egzekucyjnymi majątek firmy, a nawet dopuścił się przestępstwa polegającego na zaborze spółdzielczego mienia. Władze spółdzielni planując zbycie również wydzierżawionych pracownikom nieruchomości, podejmowały niedopuszczalne wręcz czynności naruszające nawet prawa posiadania, poprzez np. wtargnięcie do sklepu jednej z uniewinnionych osób, zabór towarów i pieniędzy będących jej własnością. Należy przy tym zauważyć, że umów tych nie mógł wypowiedzieć zarząd PSS-u, a jedynie mógł to zrobić syndyk w postępowaniu upadłościowym. Oczywiście zawiadomienia do prokuratury w tych sprawach były bagatelizowane, co skutkowało systematycznym składaniem skarg przez uniewinnionych na działanie prokuratury. Dbano również o to, aby sukcesywnie dostarczać prasie informacje o tym, jaką jestem złodziejką, ile szkody i krzywdy narobiłam pracownikom, spółdzielcom i samej firmie. Skierowanie zainteresowania na mnie, odwróciło natomiast uwagę od spraw rzeczywiście podlegającym odpowiedzialności karnej.

W lipcu 2004r. ówczesny prezes spółdzielni, wszczął przeciwko mnie następną sprawę w Stargardzkim Sądzie, w której zażądał ode mnie 25 tys. zł., stanowiących zwrot poniesionych przez spółdzielnię kosztów na pokrycie  kary nałożonej przez Państwową Inspekcję Pracy. Dopiero w marcu 2005r., kiedy udowodniłam, że żądanie jest fikcyjne, gdyż żadnej kary spółdzielnia nie płaciła, prezes wycofał pozew i tym samym sprawa się zakończyła.

Jak można się było spodziewać, w lipcu 2004r., a następnie w listopadzie 2004r. zapadły w stargardzkim Sądzie skazujące mnie wyroki. W sprawach tych nie zostały uwzględnione przez sąd żadne, korzystne dla mnie  wnioski dowodowe, w tym dokumentacja, którą kserowałam pracując jeszcze w PSS. Jednakże po złożonej apelacji, wyroki te zostały w całości uchylone, a ja zostałam nimi oczyszczona z wszystkich zarzutów, przy wskazaniu w uzasadnieniu tych wyroków na chybione wnioski  stargardzkich sędziów.

Pragnę przy tym zauważyć, jak mocne musiałam mieć dowody, że bez pomocy adwokata  wygrałam sprawy z oskarżenia Urzędu Skarbowego i Państwowej Inspekcji Pracy, chociaż praktycznie nikt nie dawał mi szansy na odniesienie sukcesu w walce z tymi instytucjami, z uwagi na to, że w naszym kraju taka sytuacja jest ewenementem.

W sprawie z oskarżenia Urzędu Skarbowego Sąd Apelacyjny w uzasadnieniu zważył co następuje:

cyt. „W omawianym przypadku jak wynika z pierwszoinstancyjnych ustaleń Sądu, oskarżona objęła funkcję prezesa Spółdzielni 1 lipca 2003r. a przestała ją pełnić 31 października 2003r.  Zatem pełniła ją jedynie przez okres 4 miesięcy.  Z funkcji tej zrezygnowała nie widząc możliwości kierowania Spółdzielnią wobec jej katastrofalnej sytuacji finansowej. Taka sytuacja finansowa Spółdzielni istniała już w chwili wyboru oskarżonej na stanowisko prezesa i była wynikiem działań poprzednich władz Spółdzielni doprowadzających Spółdzielnię do upadku. Mimo licznych zobowiązań, toczących się postępowań egzekucyjnych przeciwko Spółdzielni,  oskarżona podejmowała próby uregulowania należności publiczno – prawnych, jednakże wobec istniejących zaległości powstałych pod rządami jej poprzedników były one zaliczane na ich poczet. Mając świadomość ciążącej na niej odpowiedzialności, oskarżona z własnych środków uregulowała należności podatkowe za miesiąc wrzesień 2003r.

1.      Natomiast treść uzasadnienia wyroku z oskarżenia Państwowej Inspekcji Pracy brzmi:

cyt. „W realiach przedmiotowej sprawy nie może budzić wątpliwości, że obwiniona obejmując w dniu 01 lipca 2003 r. funkcję prezesa dużej spółdzielni wzięła na swoje barki odpowiedzialność za jej losy i musiała borykać się z szeregiem problemów gospodarczych i nieprawidłowościami, które pozostawiły poprzednie zarządy. Już w chwili objęcia funkcji prezesa obwiniona miała kierować spółdzielnią będącą w złej sytuacji finansowej, zwiększały się zadłużenia, komornicy zaczęli prowadzić egzekucję na podstawie siedmiu tytułów wykonawczych. Z dniem 04 lipca 2003 r. komornik Sądu Rejonowego w Stargardzie Szcz. zajął konta spółdzielni, w sierpniu 2003 r. konta te zajął również komornik Sądu Rejonowego w Gryficach. W tych warunkach nie sposób zasadnie przyjmować, ze obwiniona poczynając od dnia objęcia stanowiska powinna ponosić odpowiedzialność wykroczeniową za stwierdzony stan wyczerpujący znamiona wykroczeń. Sąd Rejonowy sam przyznaje, że w spółdzielni nie wystarczało środków pieniężnych na wypłatę w terminie wynagrodzeń, przy czym stanu takiego nie wywołało jakiekolwiek działanie obwinionej. Wymieniona podjęła przy tym kroki, aby wyeliminować zastane przez nią nieprawidłowości, z którymi sukcesywnie zapoznawała się w ramach pełnionej funkcji. Obwiniona złożyła w banku akumulację w celu zarezerwowania środków na wypłaty dla pracowników i środki te przekazywała na wynagrodzenia ratami, w miarę ich pozyskiwania.

Nie ulega wątpliwości, że stwierdzone w spółdzielni nieprawidłowości nie były wynikiem zaszłych działań obwinionej, a ona sama nie była wobec nich bierna, na miarę swoich możliwości już od samego początku podejmowała kroki, aby te nieprawidłowości sukcesywnie eliminować i działania te były skuteczne. Nie sposób zatem odmówić racji obwinionej, że w zaistniałych okolicznościach obarczanie obwinionej winą za stwierdzony stan nie dałoby się pogodzić z poczuciem sprawiedliwości.”     

Po zakończeniu tych spraw, w dniu 11.02.2005r. prokuratura wydała postanowienie o podjęciu zawieszonego w czerwcu 2004r.  śledztwa. Nadal w sprawie nie występowali nawet podejrzani.

W lipcu 2006r. złożyłam skargę do Ministerstwa Sprawiedliwości na dwukrotne niesłuszne mnie skazania przez stargardzki Sąd i wskazałam stronniczość tegoż Sądu w ocenie materiału dowodowego. Poinformowałam również w tym piśmie o naruszanie prawa przez jedną z sędziów, która np. wyłączyła jawność rozprawy kierując się przesłanką, że na sali sądowej jest… ciasno i duszno.  Oczywiście, opisałam również sytuację, w której doszło do konfliktu z matką i teściową sędziów.  Dnia 26.09.2005r. otrzymałam retoryczną odpowiedź z tego Ministerstwa, iż „z ustaleń poczynionych w Sądzie Rejonowym w Stargardzie Szcz.” nie wynika, że doszło do naruszenia moich praw, bo mogłam przecież skorzystać z wniesienia apelacji, co też uczyniłam. Jak wynika z powyższego Sąd w Stargardzie Szcz. wiedział o złożeniu tejże skargi i miał świadomość, że będę o sprawiedliwość walczyć nadal, tym bardziej, że w tym czasie  25.09.2005r. wybory parlamentarne wygrał PiS, obiecujący rewolucję w systemie prawnym, w tym właśnie w działaniach wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania.

Już w dniu 27.09.2005r. wieczorem, funkcjonariusz Policji przyniósł mi wezwanie do stawiennictwa następnego dnia w Prokuraturze, ale w charakterze… podejrzanej o czyny określone w art. 296 par.1  kk. W dniu 28.09.2005r. prokurator postawiła mi zarzuty, ale nie z artykułu, który wskazała w wezwaniu, tylko z art.218 par.1 kk, tj. złośliwe i uporczywe naruszanie praw pracowniczych poprzez niewypłacanie im wynagrodzeń. Pismem z dnia 05.10.2005r. wniosłam zażalenie na te zarzuty i wskazałam w nim na powyżej wymienione, prawomocne wyroki w tych sprawach, których uzasadnienia nie dosyć, że mnie uniewinniały od postawionych mi obecnie zarzutów, to jeszcze pozytywnie oceniono w nim podejmowane przeze mnie czynności zawodowe.

Będąca już w posiadaniu powyżej wymienionych wyroków prokurator, ponownie wezwała mnie na dzień 19.10.2005r. Tym razem zarzuciła mi powyższe przestępstwo i dodała następny zarzut dotyczący wyrządzenia szkody Spółdzielni w wysokości prawie 1 mln złotych, poprzez wydzierżawienie pracownikom tej firmy majątku spółdzielni na preferencyjnych warunkach, tj. o czyny określone w art. 296 par.1 kk.

Po postawieniu mi tych ostatnich zarzutów prokurator, wręczyła mi do podpisania protokół, w którym wbrew stanowi faktycznemu wpisała, iż nie posiadam stałego miejsca pobytu (stanowi to przesłankę do tymczasowego aresztowania), a następnie kiedy tego protokołu nie podpisałam, wręczyła mi przygotowane już skierowanie na badania psychiatryczne, albowiem stwierdziła, że posiada wątpliwości... co do mojej poczytalności? Termin badania został ustalony na dzień następny.

Mając świadomość, że działania te zmierzają do pozbawienia mnie wolności oraz zdyskredytowania, aby uniemożliwić mi tym samym pisanie dalszych skarg i zażaleń na  Prokuraturę i Sąd, w obawie przed przymusowym umieszczeniem mnie w szpitalu psychiatrycznym na obserwacji, w trakcie badania przez biegłych przedłożyłam im pisemne zaświadczenie od specjalisty w tej dziedzinie stwierdzającą, że jestem jednak poczytalna, jednakże przez toczące się sprawy sądowe i prokuratorskie oraz niekorzystne dla mnie publikacje, stanowiące niesamowite obciążenie psychiczne, popadłam w zaburzenia z kręgu nerwic.  Nie mogąc zakwestionować powyższego zaświadczenia, biegli sądowi nie mieli podstaw do kierowania mnie na badania szpitalne. W opinii biegli potwierdzili mój stan określony w zaświadczeniu, przy czym zauważyli oni zgodnie, że na poprawę mojego stanu zdrowia wpłynie szybkie zakończenie toczącego się postępowania – bez względu na wynik końcowy.

Po przeprowadzonym badaniu, kiedy wiadomo już było, że plany prokurator się nie powiodły, wysłała ona do mnie i do 36 różnych osób, które nie składały na mnie zawiadomienia o popełnionym przestępstwie informację, że Prokurator kieruje mnie na badania psychiatryczne ponieważ ma wątpliwościach co do mojej poczytalności, pouczając ich jednocześnie o przysługującym im prawie... uczestniczenia w przedmiotowym badaniu.

Nie jestem w stanie opisać, co się wówczas ze mną działo, ale w tej bezsilności rzeczywiście pomyślałam o samobójstwie i gdyby nie rodzina i przyjaciele, to zapewne doszłoby do tragedii. Ta kobieta z premedytacją próbowała mnie zniszczyć i doprowadzić do załamania psychicznego, z taką desperacją, że nie zważała nawet na mogące wystąpić konsekwencje.

Na działanie prokurator złożyłam skargę do szefa stargardzkiej Prokuratury. Odpowiedź na moją skargę otrzymałam dopiero 20.03.2006r.  Oczywiście prokurator nie zauważył w działaniu swojej pracownicy żadnych nieprawidłowości, jak również nie widział różnicy pomiędzy poczytalnością, a depresją, czy nerwicą. Zresztą, jak mógł nie akceptować takiego działania, kiedy na rozprawie sądowej w dniu 10.03.2009r. wykazał swój osobisty stosunek do tej sprawy, pomawiając mnie o sponsorowanie artykułów prasowych pisanych na moją korzyść i tym samym na niekorzyść sądu i prokuratury.

Śledztwo w sprawie zostało zakończone i akt oskarżenia przekazano do stargardzkiego Sądu w dniu 30.12.2005r. Głównymi świadkami oskarżenia zostali moi poprzednicy, którzy jak stwierdzono w powyższych wyrokach doprowadzili spółdzielnię do krytycznej sytuacji finansowej oraz inne osoby, przeciwko którym toczyło się jeszcze śledztwo na podstawie złożonego przeze mnie w sierpniu 2003r. zawiadomienia o popełnionym przestępstwie, a umorzone następnie w czerwcu 2006r.

W stan oskarżenia zostali postawieni także członkowie rady nadzorczej, którzy w jawny sposób przeciwstawiali się negatywnej postawie  prokuratorów lub sędziów i pisali na nich skargi.

Akt oskarżenia został złożony właśnie w stargardzkim Sądzie, w którym już dwukrotnie zostałam niesłusznie skazana, a w takich okolicznościach nie można było dać wiary, że stargardzki Sąd w sposób bezstronny rozstrzygnie tę sprawę. Artykuły prasowe w tej sprawie spowodowały, że prezes stargardzkiego Sądu (ja nie posiadałam takiego prawa), pomimo iż wyznaczony już został termin rozprawy, wystosował wniosek o przekazanie sprawy innemu sądowi, licząc zapewne, że wniosek ten zostanie odrzucony.

Jednakże, na mocy postanowienia  Sądu Najwyższego z dnia 16 marca 2006r., sprawa została przekazana Sądowi Rejonowemu w Łobzie. Sąd Najwyższy uzasadnił swoją decyzję wskazanymi powyżej skargami na Sąd i Prokuraturę oraz faktem, iż w sprawie wystąpiły powiązania rodzinno – towarzyskie pracowników tychże instytucji z uczestnikami postępowania, zainteresowanymi niekorzystnym dla mnie i innych rozstrzygnięciem sprawy. Wymienieni zostali z nazwiska małżeństwo stargardzkich  sędziów. Sąd Najwyższy zauważył w uzasadnieniu również: „Niewątpliwe jest, że sprawa budzi ponadprzeciętne zainteresowanie przynajmniej części społeczności Stargardu Szczecińskiego, o czym świadczą publikacje – dodać należy niezbyt korzystne dla stargardzkich organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości – lokalnej prasy”.

W dniu 13 grudnia 2005r. wydane zostało postanowienie o wszczęciu dla spółdzielni postępowania upadłościowego, a ustanowiony syndyk bardzo zaangażował się w tą sprawę i  z zapałem wspierał poczynania prokuratury wydając na mnie nawet negatywne wyroki na łamach prasy.

Syndyk, robiąc medialne przedstawienie, w asyście policji i prasy przejął od byłych pracowników spółdzielni dzierżawione przez nich obiekty i oczywiście je sprzedał.

W czasie trwającego procesu syndyk złożył w nim wniosek o naprawienie szkody w wysokości prawie 1 mln zł. i założył mi i innym następną sprawę sadową o ponad 1 mln zł. odszkodowania, powołując się oczywiście na zarzuty prokuratorskie.  Następnie wniósł o zawieszenie tej cywilnej sprawy do czasu wydania prawomocnego wyroku w sprawie z oskarżenia prokuratorskiego.

Po zakończeniu postępowania upadłościowego, w lipcu 2009r. spółdzielnia została postawiona w stan likwidacji, a członkowie zażądali podziału kilkumilionowego kapitału, który pozostał na koncie firmy, w przeciągu roku od podjęcia uchwały w tej sprawie.  Likwidatorem została koleżanka stargardzkiego prokuratora, a wujek sędziów jest nadal w radzie nadzorczej. Tocząca się sprawa była do chwili obecnej usprawiedliwieniem dla likwidatora, która przez 4 lata nie zakończyła likwidacji i nie wypłaciła udziałów, pomniejszając je o wartość pobieranych chociażby wynagrodzeń i diet dla rady nadzorczej, ponieważ obiecywała członkom znaczne zwiększenie kapitału do podziału po uzyskaniu od nas odszkodowań.

Powyższa sprawa ujawniła, jak funkcjonują w Stargardzie Szcz.  organy ścigania i wymiar sprawiedliwości.

Ponieważ jestem magistrem ekonomii, ukończyłam  studia podyplomowe na wydziale prawa, posiadam doświadczenie zawodowe, w odpowiednim czasie skserowałam dokumenty i mam pomimo wszystko silną osobowość, to tracąc przez ten czas tak wiele, poradziłam sobie, aby udowodnić swoją niewinność.

Jednakże zastanawiam się, co w mojej sytuacji zrobiła by osoba nie posiadająca  tych przymiotów. Dzisiaj już wiem, jak łatwo jest zniszczyć człowieka za pomocą uprawnień przyznanych w zupełnie innym celu i jak prosto można wykorzystać ważne instytucje dla załatwienia własnych korzyści.

Najtragiczniejsze jest jednak to, że jedna z oskarżonych, nie doczekała się ostatecznej rehabilitacji, albowiem na 2 miesiące przed ogłoszeniem prawomocnego wyroku, zmarła w wyniku choroby  nowotworowej, z którą musiała walczyć przy obciążeniu jej fikcyjnymi zarzutami.



Tomasz Pilecki



niedziela, 15 listopada 2020

Z WIZYTĄ W ZAKŁADZIE KARNYM W STARGARDZIE

 

Jak złodziej prądu, złodziej konserw, damski bokser i „śpioch”... więźniów resocjalizowali


Gang Olsena. Tak nazwać można Pawła Cybulskiego, Jacka Balcewicza, Stefana Miśkiewicza oraz Pawła Apiecionka. Kim jest ten kwartet egzotyczny? To pracownicy i byli pracownicy Zakładu Karnego w Stargardzie. Pierwszy dorobił się nawet funkcji wicedyrektora. Zapewne w myśl zasady: im więcej popełnionych przestępstw, tym w bezpiece wyższe zaproponują ci stanowisko.

Stargard Szczeciński. Miasteczko w województwie zachodniopomorskim. Perspektyw na znalezienie ambitnej pracy za godziwe pieniądze, prawie żadnych. Miasto rond budowanych co pięć kilometrów oraz hal produkcyjnych dla niewykwalifikowanej klasy robotniczej. Koterie, układy i sitwy. Głównie na styku sąd-prokuratura-policja. Miastem rządzi sądowo-prokuratorska mafia. W randze wiceprezesa sądu Kamila Klimczak- wyłudzająca kredyty na słupa i prowadząca niezarejestrowaną działalność gospodarczą socjopatka. W randze zastępcy prokuratora rejonowego, do niedawno Andrzej Paździórko, którego syn narkoman pobił policjantów udaremniających jego „dealowanie” pod jednym ze stargardzkich bloków. Były komendant policji Konrad Adamiak? Przestępca skazany za podrabianie dokumentacji w KPP na okoliczność wykorzystywania służbowego, nieoznakowanego pojazdu jako prywatnej taksówki. Nie dziwi zatem fakt, że lokalnym więzieniem kieruje złodziej prądu, nękający swoich sąsiadów, a jego najbliżsi współpracownicy to pospolici przestępcy.

- Jak ja się mam zresocjalizować?

- Panie redaktorze, my nie wymagamy zbyt wiele. Po prostu ja bym chciał, żeby resocjalizowały mnie osoby choć odrobinę mniej zdemoralizowane ode mnie – pisze w liście do Redakcji, proszący o zachowanie anonimowości osadzony. Pierwsza reakcja? Wybuch śmiechu. Weryfikacja informacji opisanych w liście wywołuje osłupienie. Prawie wszystko to prawda.

Cieć” więzienny w randze...”funkcjonariusza”

Do „cieciowania” w Zakładzie Karnym nie nie garną się osoby wykształcone, ze znajomością języków obcych, o wysokim poziomie moralności, empatyczne, z predyspozycjami psychicznymi. To raczej oczywiste. Nikt z kwalifikacjami nie pójdzie pracować za 3500 zł, kiedy niewiele mniej zarabia się na kasie w Biedronce. Tak wykształceni ludzie, 100 kilometrów od polskiej granicy, otrzymają 2500 euro miesięcznie. Nie dziwi zatem fakt, że o pracę w formacji zwanej służbą więzienną ubiegają się głównie życiowi nieudacznicy, absolwenci zaocznych liceów,których pięciokrotne próby zdania matury legły w gruzach, byli wstawiacze okien, parkingowi, nalewacze benzyny oraz pracownicy na budowach. Nierzadko również zupełny margines społeczny. Uczynienie z takiego elementu „funkcjonariuszy publicznych” spowodowało, że element ten faktycznie uwierzył, że niesie w tym kraju nad Wisłą „kaganek resocjalizacji”.

Kradł prąd, bo nie wiedział, że to kabel z ZK

Paweł Cybulski to jeden z najbardziej znienawidzonych strażników więziennych w stargardzkim zakładzie karnym. Od niedawna jest zastępcą dyrektora tej jednostki. Lubi ciągnąć kabel. Najczęściej nielegalnie. - To stara historia. W czasie kiedy Cybulski mieszkał w przyzakładowym baraku. Przez lata „walił” prąd z zakładu. Czym to się skończyło? Sprawę umorzono, bo prokurator uznał, że Cybulski ...nie wiedział, że to prąd państwowy. To parodia – mówi nam były pracownik zakładu karnego w Stargardzie, który miał z Cybulskim na pieńku. - Cybulski na charakter psychopaty. Nic dziwnego, że syn poziom zdemoralizowania ma taki jak ojciec. Trafił do więzienia, w którym rządził jego własny ojciec. Nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. Młody siedział za handel narkotykami. Kolega wypalił do niego „Cebula, na ch...j ci to było, wstyd ojcu tylko przynosisz”. Gówniarz pięścią uderzył strażnika więziennego w głowę i zaczął go kopać. Karnie został wywieziony wówczas do Zakładu Karnego w Nowogardzie – mówi nasz informator, były pracownik zakładu karnego w Stargardzie. Jak się okazało to nie jedyne problemy z prawem Cybulskiego.

Paweł Cybulski

Nie możemy sobie z nimi poradzić”

Na przełomie 2019 i 2020 roku zgłosiła się do nas pani Elżbieta ( imię zostało zmienione), sąsiadka Pawła Cybulskiego. Kobieta jest nękana od lat przez Cybulskiego i jego syna, byłego więźnia. Obaj psychopaci uporczywie prześladują sąsiadkę i jej rodzinę wyzwiskami. - Oddają mocz pod moje drzwi, wydzwaniają do mnie domofonem, dobijają się do drzwi. To jest po prostu horror – mówi w telefonicznej rozmowie z nami kobieta. Potwierdza to jej mieszkająca poza Polską córka. - Mama nie ma sił na tych psychopatów. Sprawy w prokuraturze i sądzie przeciwko stalkerom Cybulskim toczą się od lat. Oni żyją w całkowitym poczuciu bezkarności – mówi kobieta.

Resocjalizuje z użyciem niebieskiej karty

- To się nie mieści w głowie, żeby pospolity złodziej i „house ninja” miał resocjalizować skazanych za przemoc domową, mówi w rozmowie z nami duchowny, będący kiedyś kapelanem więziennym w stargardzkiej jednostce. Mowa o Stefanie Miśkiewiczu, wychowawcy więziennym, który kilkanaście lat temu „wychowywał” swoją żonę za pomocą kabla od żelazka. -To jest człowiek zaburzony w stopniu nie dającym się wyleczyć. Za stosowanie przemocy domowej była u nich założona niebieska karta – wyjaśnia nam inny strażnik więzienny, który pracował kiedyś z Miśkiewiczem w jednym pokoju, jako wychowawca. - Największa beka jest jak kradnie jedzenie więźniom i na kuchni już wiedzą, że muszą mu przyszykować „czworaczki” na wynos. Potrafi ukraść nawet więzienne konserwy” – pisze w liście do Redakcji kasta.news osadzony, przebywający na pawilonie nr VI.

Stefan Miśkiewicz


Balcewwicz- as wszechczasów

- O tym zaburzeńcu powinno się napisać książkę pod nazwą „Psychopaci w SW” – kpi z byłego ciecia więziennego Jacka Balcewicza jego sąsiad z osiedla Zachód A9-klatka „b” w Stargardzie. - To co ten człowiek wyrabiał przez całe życie nie mieści się w głowie. To degenerat zdemoralizowany bardziej niż najzatwardzialszy kryminalista. Zainteresowani tymi rewelacjami, spotkaliśmy się z Panem Janem ( imię zostało zmienione) w Niemczech. - Panie redaktorze, ja z balkonu obserwowałem tylko co Balcewicz wyciągał z regularnie parkowanego na kopertach dla osób niepełnosprawnych samochodu. On przez ostatnie 20 lat okradał to więzienie za kilkadziesiąt tysięcy złotych – śmieje się mężczyzna. - Był w stanie ukraść nawet koc więzienny z napisem SW – Pytamy zatem dlaczego?- Tymi kocami handlował jeszcze w tamtym roku na OLX-ie. 150 zł za sztukę. Wrzucał na portale aukcyjne także ręczniki z napisem SW za 50-80 złotych w zależności od stopnia zniszczenia. Oprócz tego kradł torbami jedzenie, środki czystości. Kiedyś niósł do domu 6 skrzyń jabłek. Wszystkie z akcji sadowników dla więźniów. - To jest psychopata. Rysował sąsiadom samochody, gdy ci zwracali mu uwagę, by nie parkował jak idiota na miejscach przeznaczonych dla osób niepełnosprawnych. - Może on jest niepełnosprawny psychicznie i posiada dokument uprawniający go do parkowania na kopertach? Pytamy sąsiada ciecia więziennego Balcewicza. - Ależ skąd. Załatwił gdzieś na lewo dokument na niby chorą konkubinę, rzekomo leczącą się na stwardnienie rozsiane. W mojej ocenie, ta „choroba” to ściema – mówi sąsiad Balcewicza. -Jedno i drugie to śmierdzące lenie i nieroby. Najlepiej jest okradać ZUS na wymyśloną chorobę - dodaje

  Jacek Balcewicz

Z okradania więźniów Balcewicz zrobił sobie sposób na dorobienie do nędznej pensji

Były osadzony Witold Z ( dane zostały zmienione), jest jedną z ofiar ciecia więziennego w randze pralniczego Jacka Balcewicza. - Zrozum chłopie, że ten frajer chodzący po ulicach bokami, żeby nie dostać wp….l od swoich ofiar, zrobił sobie z okradania więźniów sposób na życie. Mechanizm był prosty – mówi podczas osobistego spotkania z nami były osadzony zakładu karnego w Stargardzie. - Pensje w takim pierdlu są niskie. Wszyscy sobie robią z gadów jaja. Śmieciarz ma większy szacunek w społeczeństwie niż gad więzienny. Babka na kasie w Netto lepiej zarabia niż taki gad. Dlatego oni odbijają to sobie. Balcewicz wyspecjalizował się w tym najlepiej. Prowokował więźniów poprzez plucie im w twarz, podkładanie nogi, żeby się przewrócili. Niszczenie ubrań, niszczenie sprzętu RTV. Taki więzień nie wytrzymał, podszedł wywinął w pysk śmieciowi, nawyzywał go, a ten potem pozywał więźnia do sądu żądając 10.000 zł zadośćuczynienia za znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej. Balcewicz wybierał sobie do prowokacji osadzonych pracujących, albo zamożnych. Wszystko po to, żeby komornik miał z czego ściągać zadośćuczynienia. Taką metodą do nędznej więziennej pensji drugą wyciągał od więźniów.

Wieloryb” Apiecionek spał w pracy, a podatnik płacił za utrzymanie nieroba

Wielu ludzi ciężkiej, uczciwej pracy, wstaje o 5 rano, aby zdążyć do pracy. Często zmianowej. Za opuszczenie miejsca pracy, a nie daj Boże spanie w trakcie pracy pracodawcy potrafią bezwzględnie zwolnić z pracy. To nie dotyczy jednak byłego ciecia więziennego Pawła Apiecionka. Jak mówi nam pracownica służby zdrowia zakładu karnego w Stargardzie, ten ważący 140 kg były cieć więzienny regularnie spał w trakcie pracy. Pytamy byłego osadzonego, czy potwierdza słowa pielęgniarki więziennej? - Ten knur w zasadzie zawsze spał. Zamykał się od środka w pokoju wychowawcy, rozkładał żarcie na biurku i jak się nażarł, to zasypiał. A jak zgłodniał to szedł się najeść „na miasto” – mówi nasz informator.

Paweł Apiecionek 


Pointa? Chyba niepotrzebna. Co by było, gdyby nie było zakładów karnych i aresztów śledczych? Gdzie takie odrzuty społeczne jak opisani w tej publikacji znalazły by pracę? Oni nie nadają się nawet do kopania rowów.


Tomasz Pilecki

tomasz.pilecki@protonmail.com

+49 01517202298351 7202 29151 7202 2983




sobota, 14 listopada 2020

STARGARDZKI „SĄD” TO STAN UMYSŁU

 

Sądowa patologia ze Stargardu przebiła szklany sufit


        Mało jest czynów, których dokonaniem są w stanie zaskoczyć nas tak zwani sędziowie z tak zwanego sądu rejonowego w Stargardzie. Stojący przez wiele lat na czele tego tzw. sądu Mariusz Jasion, zamieszany był w wiele afer. W tym kryminalną z wątkiem zlecenia porwania dziennikarza w celu zmuszenia go za zapłacenia zasądzonego zadośćuczynienia. Nazywająca siebie sędzią Kamila Klimczak, na co dzień niszcząca ludziom zdrowie i życie w tzw. II wydziale karnym tego tzw. sądu, wyłudziła wspólnie z mężem dwa kredyty na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych z kasy sądu apelacyjnego w Szczecinie. Oficjalnie na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Zapomniała jednak napisać we wniosku, że posiada już dom, dwa mieszkania i majątek wart milion złotych. Klimczak, prowadząc niezarejestrowaną działalność gospodarczą w postaci wynajmu mieszkań, w tak zwanym międzyczasie skazała kobietę handlującą kwiatami i zniczami przed cmentarzem w Stargardzie za...prowadzenie niezarejestrowanej działalności gospodarczej. W przypadku Haliny Waluś, nazywającej siebie tak zwanym sędzią tego tak zwanego sądu, posiadany przez nią pseudonim „Gorzelnia” mówi więcej niż tysiąc słów. Od Waluś czuć alkohol nawet w czasie prowadzonych przez siebie nasiadówek, zwanych potocznie posiedzeniami. Dwa lata temu Waluś napisała w swoim oświadczeniu majątkowym, że wzięła 40.000 zł pożyczki na wymianę zębów. Tego samego roku kupiła Toyotę Yaris oraz zaciągnęła 50.000 zł kredytu, rzekomo dla córki. Problem w tym, że aby temu sprostać, musiałaby zarabiać z 20.000 zł. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, Waluś „podmieniła” oświadczenie majątkowe, a w kolejnym roku ukryła powody brania kolejnych pożyczek.



        Degeneraci,
to najdelikatniejsze określenie wyżej wymienionego marginesu społecznego, który skazuje ludzi w większości o połowę mniej zdemoralizowanych od samych siebie. Tym bardziej nie dziwi ostatnia akcja, podczas której w czasie pracy, pracownicy tak zwanego sądu rejonowego w Stargardzie, zamiast służyć Społeczeństwu, które ich utrzymuje ze swoich ciężko płaconych podatków, samowolnie opuścili miejsce pracy i wsparli lewackich bojówkarzy dewastujących Kościoły Katolickie , w obronie „prawa do aborcji na życzenie”.

        Nie dziwi u tych ludzi brak jakiejkolwiek moralności i obrony prawa do życia. Od takich ludzi nawet tego nie wymagamy. Wszak skąd mają czerpać wzory, skoro ich pryncypałowie w togach są zdemoralizowani bardziej od osób, które wysyłają do więzień. Dziwić może brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości. Każda osoba, która brała udział w tym nielegalnym zbiegowisku, w szczególnie organizatorki akcji – Klimczak i Waluś – powinny zostać pociągnięte do odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej.

        A tak na marginesie, co mogą teraz czuć chociażby działacze pro life, którzy występować będę przed takim „sądem” w charakterze oskarżonych? Wyrok w im spawie, jak w większości przypadków w tym „sądzie”, napisany będzie jeszcze przed rozpoczęciem przewodu sądowego.


Tomasz Pilecki

tomasz.pilecki@protonmail.com

+49 01517202298351 7202 2983 7202 2983 0151 7202 2983 0151 7202 2983




0151 7202 2983

poniedziałek, 29 czerwca 2020

A co, gdy podsądny jest przestępcą mniejszego kalibru, niż skazujący go sędzia?


Złodzieje, oszuści, wyłudzacze kredytów, paserzy kradzionego oleju opałowego, alkoholicy, narkomani, zleceniodawcy porwań ludzi, zaburzeni socjopaci. Mowa o podsądnych tak zwanych sędziów z tak zwanego sądu rejonowego w Stargardzie? Nic bardziej mylnego. Mowa o przestępcach w togach, na co dzień pracujących w tym „sądzie”.

Przyglądając się wyczynom przestępców nazywających się „sędziami” tak zwanego „sądu” w Stargardzie, mam wrażenie, że ich firma powinna nazywać się zorganizowaną grupą przestępczą, a oni pospolitymi przestępcami, za których osobiście uważam ich od lat.

Alkoholiku i złodzieju, masz sprawę za alkoholizm i złodziejstwo? Nie martw się, Walusiowa jak nikt inny cię zrozumie. Ty przy niej to anioł. Wyłudzaczu kredytów, łapowniku i socjopato twoje przewinienia przy wyczynach Klimczakowej to w zasadzie niewinne igraszki. Specjalizuje się w tym samym co ty. Proponuję się z nią zaprzyjaźnić. Podszkoli cię w przestępczym fachu jak nikt.

I takie zdemoralizowane dno społeczne wysyła do więzień ludzi nierzadko moralniejszych od siebie.



Oświadczenie majątkowe Klimczak:



Dziś złożyłem do CBA wniosek o kontrolę oświadczenia majątkowej Klimczak i Waluś z tak zwanego „sądu” w Stargardzie. Wniosłem także do Rzecznika Dyscyplinarnego Sędziów Sądów Powszechnych o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych wobec tych dwóch.











Tomasz Bronisław Pilecki 
tomasz.pilecki@protonmail.com
tel. 00 49 0151 7202 2983



środa, 1 stycznia 2020

PRZESTĘPCY IRENA, JAN I KRZYSZTOF Z. ZE STARGARDU SZCZECIŃSKIEGO OD KILKU LAT PRÓBUJĄ ZAMKNĄĆ USTA DZIENNIKARZOM OPISUJĄCYM W LOKALNEJ PRASIE DOKONYWANE PRZEZ NICH PRZESTĘPSTWA. STRASZĄ ICH SWOIMI „WPŁYWAMI” W LOKALNYCH: PROKURATURZE I SĄDZIE REJONOWYM.NA BANDYTÓW NIE MA MOCNYCH. ICH KRYMINALNĄ DZIAŁALNOŚĆ CHRONI STARGARDZKA  PROKURATORSKO – SĄDOWA SITWA.
Dręczyciele
           75- letni Irena i Jan Z. ze Stargardu Szczecińskiego oraz ich 50- letni syn Krzysztof Z. z Małkocina w Powiecie Stargardzkim zamienili życie kilkunastu osób w piekło. Były więzień goleniowskiej jednostki penitencjarnej Jan Z., dziś mieszkaniec budynku przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim ostatnią karę pozbawienia wolności odbywał jako „erka” w trybie zwykłym. Wśród recydywistów penitencjarnych miał opinię „kapusia”. Jego syn poszedł w ślady ojca, choć do zakładu karnego jeszcze nie trafił. Kilkanaście postępowań prokuratorskich prowadzonych przeciwko niemu przez szczecińskie organa ścigania dotyczą napadów, rozbojów, włamań, wymuszeń, dotkliwych pobić, uszkodzenia mienia, oszust oraz kradzieży. Krzysztof Z. jest bezrobotnym. Mieszka w niewielkiej wsi Małkocin pod Stargardem.  Jego żona Bożena Z. jest pracownicą Banku PEKAO, który ma siedzibę na ul. Czarnieckiego w Stargardzie Szczecińskim. Pracuje tam od początku swej kariery. Do niedawna mieszkali w Stargardzie, między innymi na Osiedlu Zachód. Tam sąsiedzi do dziś boją się o nich mówić. Wcześniej Krzysztof Z. pracował jako sprzedawca na stacji paliw Grupy Lotos mieszczącej się na ul. Wojska Polskiego w Stargardzie Szczecińskim. Od lat z przestępczą rodziną nikt nie może sobie poradzić. Kim są ci przestępcy, że mają tak silne poparcie skorumpowanej prokuratury rejonowej i sądu w Stargardzie Szczecińskim? Czy nas też będą chcieli wysłać na rok do więzienia za opublikowanie tego materiału?
– Wybijał ludziom  okna, otruł psa sąsiadki, wyzywał od k…. w małe dziewczynki, mojego syna oblał zimną wodą w piwnicy. Nie dawał nam żyć….
      Irena i Jan Z. dali się we znaki wszystkim, z którymi weszli w jakąkolwiek interakcję. Zaczynało się niewinnie, od uwag wiecznie niezadowolonego ze wszystkiego  Jana Z, który od ponad 40 lat mieszka w kamienicy na stargardzkim Starym Mieście. Byłemu osadzonemu, przeszkadzało w zasadzie wszystko: szczekający pies sąsiadki, którego otruł kiełbasą naszpikowaną trutką, dzieci grające w piłkę na dworze, w które rzucał kamieniami, wiszące na klatce schodowej kwiaty, które podlewał benzyną – by uschły, jak również gazetki reklamowe które zwijał w rulon i wyrzucał do śmietnika. Kradł nawet wycieraczki na klatce, wykręcał „nóżki” przy drzwiach wejściowych do budynku czy żarówki  z korytarza, które Spółdzielnia Mieszkaniowa zaczęła potem malować na czerwono. Śrubokrętem rozkręcał skrzynki na listy i wykradał z nich korespondencję sąsiadów. Jego żona Irena Z. nad parą z garnka otwierała je i czytała co przychodzi do współlokatorów. W czasach PRL – u kilka razy udało im się ukraść w ten sposób kilka dolarów, czy marek niemieckich nadsyłanych do Polski przez rodzinny z zagranicy. Potem opróżnione z pieniędzy koperty z listami Jan Z. z powrotem podrzucał prawowitym adresatom do ich skrzynek na listy. Kiedy się napił, załatwiał się na korytarzu, czy w piwnicy. Fetoru odchodów nie dało się wytrzymać. Sąsiedzi zaczęli głośno mówić o konieczności podjęcia działań zmierzających do eksmisji niewygodnego lokatora.
Otruł psa, bo…nie dawał mu się skupić
– „Saba” to był mój ukochany pies. Przeżyłam z nim tyle lat.  Proszę pani, pies to jest zwierzę. Nie ma rozumu, ma jedynie instynkt. Czasem może faktycznie zaszczekał, ale to nie jest powód do tego, żeby  go otruć – mówi nam sąsiadka Jana Z. Po chwili starsza kobieta zaczyna płakać, wyciera łzy chusteczką. – Jak podłym trzeba być człowiekiem, żeby posunąć się do czegoś takiego. Przeżyłam z nim tyle lat. Z. ( tu pada pełne nazwisko dręczyciela – przyp. red.) dzień w dzień walił taboretem w podłogę, kiedy Saba choć raz zaszczekała. Wielokrotnie odgrażał się, że jeśli <ten kundel> nie przestanie ujadać, to go otruje. Pewnego razu pod swoimi drzwiami od mieszkania znalazłem odręcznie pisany anonim. Było to w 2008 roku. Było w nim napisane, że już <czas na kundla>. Kilka dni później Saba zaczęła dziwnie się zachowywać. Kiedy pojechałam z nią do weterynarza, było już za późno. Płukanie żołądka nic nie dało. Weterynarz powiedział, że pies został otruty zatrutą kiełbasą. – Osoby o słabej psychice w starciu z tym psychopatą nie mają żadnych szans. Kiedy mnie widział na klatce schodowej wyzywał „pierdoloną jechówką”. Po stracie ukochanego pupila otrząsnęłam się dopiero po kilku miesiącach – opowiada swoje traumatyczne przeżycia starsza pani. – Jan Z. zamienił moje życie w piekło - dodaje
Dzieci się go panicznie bały,  w zimę lał ich…wodą z węża.
      -Kiedy mój syn był mały, jak to dziecko, zdarzyło mu się narozrabiać. A to bawili się z chłopcami w chowanego w piwnicy, a to porozrzucali trochę piasku z piaskownicy na chodnik, to znów wleźli gdzieś na drzewo i nie mogli zejść. Nigdy jednak nie przekroczyli w zabawie dobrego smaku. Kiedy moje dziecko zapłakane i całe mokre przybiegło do domu nie wiedziałam co się stało. Spytałam go więc prędko czemu płacze? Dominik ( imię zostało zmienione) powiedział, że sąsiad spod „dziewiętnastki” podłączył w pralni węża i zaczął go z nim gonić. Zamurowało mnie. Poszłam więc do Jana Z. i spytałam czy to prawda? Nie próbował nawet kłamać. Powiedział, że jeśli <gnój> jeszcze raz nasypie piasku w piwnicy to będę go ściągała ze ściany. Sprawę chciałam zgłosić milicji, bo były to lata osiemdziesiąte, ale Jan Z. był ORMO-wcem. Trudno było by mu cokolwiek udowodnić. Nie miałam świadków, a dręczyciel mógłby się łatwo wyłgać z zajścia tłumacząc to fantazją małego dziecka.
Nie pożyczył mu 5 zł na „małpkę” to porysował jego samochód
       Pan Jerzy do dziś wspomina zajście z początku lat 90., kiedy to Jan Z. kuchennym nożem porysował mu samochód. – Jak zawsze gdy chodzi o tego człowieka początki były niewinne. Wie pani jak to jest z facetami. Pokłóci się taki z kobitą, ma gorszy dzień, przyjdzie do sąsiada, kupi flaszkę i się wyżali. Nic nienormalnego. Tak też było z Janem Z. który dzień w dzień skarżył się na swoją żonę Irenę. – A to, że jak się wkurzy, to  go kopie <po jajcach>, a to, że mu jeść nie daje, a to, że smęci iż wiecznie pijany chodzi. Tego wieczoru ostro popiliśmy w piwnicy. W życiu bym się nie spodziewał, że następnego dnia, w biały dzień weźmie nóż i porysuje mi auto – mówi Pan Jerzy. Miał za to kolegium, bo widziało to z okien kilku sąsiadów. – Poszło o to, że z rana nie pożyczyłem mu pięciu złotych na „małpkę”.
Zwyzywał małą dziewczynkę od k….y, bo bawiąc się popchnęła mu rower
    - Gdy tego psychopaty się bliżej nie pozna, można mieć wrażenie, jest normalny, ale to tylko pozory – mówi jego sąsiadka. Pani Basia ( imię zostało zmienione) była zszokowana, kiedy jej sześcioletnią córkę były osadzony goleniowskiego Zakładu Karnego nazwał k….wą. – Jan Z. wpadł w atak wściekłości. Nigdy w życiu nie widziałam, aby ktoś tak się zachowywał. Zrobił się cały czerwony, zaczął kląć jak szewc, piana mu zaczęła lecieć z buzi. Powiedział, że tego tak nie zos tawi i gorzko pożałuję, że moje dziecko…chciało mu ukraść rower. Niech mi pani wierzy, że gdy słyszałam jego słowa, zaczęłam analizować to, co na jego temat mówią sąsiedzi z naszego bloku, jak również znajomi z ościennych kamienic.  Ten człowiek zawsze wydawał się lekko niezrównoważony, ale im bardziej posuwamy się w czasie, im bliżej roku 2015, tym stadium jego choroby staje się coraz widoczniejsze. Dziwię się, że tego człowieka nikt nie umieścił jeszcze w Zakładzie Psychiatrycznym. To jest psychopata i zamiast odseparować go od zdrowej części społeczeństwa, sąd w naszym kochanym Stargardzie zrobił z niego jeszcze pokrzywdzonego przez złych ludzi. To nie mieści się w głowie – mówi czterdziestolatka.
Rok przerwy w dręczeniu. Bandyta poszedł  <siedzieć>. Najpierw na 14 miesięcy
    Kiedy Jan Z. spowodował wypadek samochodowy w którym ledwo co życia nie stracił kierowca samochodu, w który kompletnie pijany dręczyciel z ul. B. Chrobrego uderzył prowadzonym przez siebie pojazdem wszystko stało się jasne. -Przestępcę zobaczyliśmy dopiero po ponad roku mówi pan Julian, mieszkający budynek za blokiem dręczyciela. – W wydychanym powietrzu miał ponad 3,5 promila alkoholu. Wyrok, jak za takie przestępstwo dostał i tak rażąco niski. Sąd w Goleniowie wysłał go so tamtejszego Zakładu Karanego.  Powinien iść za kraty, nie na rok, a na co najmniej 5 lat, uważa pan Julian, którego spotkaliśmy naprawiającego rower przy swoim bloku. – A czemu się pani pyta o Z.? Znowu coś nawywijał? Pyta nas mężczyzna. Odpowiadamy więc, że piszemy o nim reportaż, dokumentujący jego działalność przestępczą. – O, to dobrze się składa, mój syn miał przez tego psychopatę myśli samobójcze. Pani, to jest chory człowiek. Mieszaniec zza Buga. Półukrainiec, dlatego to takie podłe. Dzisiaj cię klepie po plecach a jutro ci w nie wbije nóż – mówi pan Julian- Wczoraj rzucał w ludzi z okna workami foliowymi napełnionymi wodą. Tu jest taki redaktor, młody chłopak Z. już kilka razy też opisywał  w gazecie to pani, co tu się działo. Syna bandytę nasłał na niego, żeby go pobił za to. Pani uważa, bo na panią też bandytów naśle. Patrzy pani, on tam mieszka. Mężczyzna pokazuje ręką  okno, gdzie ktoś schowany za firanką obserwuje co się dzieje. Firanka pulsacyjnie rusza się co chwila. Pytamy więc czy to Jan Z. ukrywa się za nią.
Ubiera laczki, bierze dyktafon i notes i przy zgaszonym świetle idzie nocą podsłuchiwać pod drzwi sąsiadów. Na Irenę Z. wołają „Radio Wolna Europa”
– Pani, to jego kobieta Irena się chowa za tą firanką. Wołają na nią „Radio Wolna Europa” lub „blokowy szpicel”. Kiedy robi  się ciemno Irena Z. bierze dyktafon i notes oraz małą latarkę, żeby nie palić światła na klatce schodowej. Pytamy więc po co? – Pani, jak to po  co, żeby szpiclować – kontynuuje nasz rozmówca. – Ubiera laczki i przy zgaszonym świetle od samej góry budynku staje pod drzwiami sąsiadów i nasłuchuje. Potrafi tak stać nawet do 3, 4 nad ranem. Nagrywa na ten dyktafon gdy zza drzwi sąsiadów dochodzą jakieś głośniejsze rozmowy, a jak cichsze to notuje o czym rozmawiają. Potem lata na Klasztorną na dyżur dzielnicowych w budynku Administracji  i donosi na sąsiadów.  Za komuny to jeszcze stary Z. włamywał się sąsiadom do skrzynek na listy i kradł z kopert im  marki, czy dolary. Teraz jak porobili te nowe skrzynki to otwiera je śrubokrętem. Kradnie korespondencję, czyta co rodziny piszą do sąsiadów, a jak coś go zaniepokoi, to wysyła Irenę Z. do dzielnicowego. Zapyta pani Tadka, mieszka nad Z. to pani dokładnie powie. Kiedyś nakrył starą Z. jak wracał nad ranem do domu. Stała pod drzwiami sąsiadki na pierwszym piętrze i notowała o czym rozmawia z mężem. Błagała Tadka, żeby nikomu nic nie powiedział. Nawet próbowała go przekupić jakimiś przetworami: grzybkami marynowanymi, ogórkami, czy dżemem.  Dawała mu co tydzień w piwnicy 10 zł na piwo, żeby trzymał gębę na kłódkę – Mówię pani, idzie pani do Tadka, o widzi pani to ten siwy co schodzi zjazdem do piwnicy w bloku 13 na Chrobrego, bo tu, to już Wita Stwosza.
- Kiedy wpadła do mnie do domu, pytać dlaczego nazywam ją „Wolna Europa” myślałem, że mnie zabije.
 Pan Tadeusz  przez pół życia był wicedyrektorem Zakładu Dziewiarskiego Luxpol w Stargardzie Szczecińskim. Chętnie z nami rozmawia.  Nad Janem  Z. mieszkają z żoną od blisko 40 lat. Po rozmowie widać, że jest osobą inteligentną, po studiach. Oczytany. Cytuje znanych autorów, wie co słychać w polityce. – Stoimy nad grobem, dajmy już spokój, jesteśmy starymi ludźmi. Co się stało, to się nie odstanie. Jasiu ważył sobie piwo, które teraz pije… przez całe życie. To prawda, o co pani mnie pyta. Był nieznośny, gnębił dzieci, dręczył sąsiadów, czasami mam wrażenie, że ta jego baba była jeszcze gorsza niż on. Julek jest porywczy, nie raz dali sobie po mordzie. Z tym dręczeniem jego syna to nie bardzo wiem jak było. Wiem, że Janek dzwonił ciągle do jego zakładu pracy, że syn Julka to złodziej, oszust. Coś takiego. On się lubuje w takim dręczeniu ludzi, judzeniu, podpuszczaniu. Powiedzmy sobie szczerze: nic nie dzieje się bez powodu. Jasiu naważył sobie tego piwa, a Tomek, ten redaktor go zmusił na stare lata do jego wypicia. Mógł to zrobić nieco delikatniej, bo to też nie jest tak, że on jest bez winy. Po co od razu było tego Janka opisywać w gazecie. Całe miasto się z Irki i Jasia śmiało. Ale ten redaktor też jest cięty i trudno go zmusić do zmiany obranego kursu.  Nikt Z.  nie lubi, to fakt, ale proszę się zastanowić. Dziwne by było, żeby było inaczej. Kiedyś piłem z kolegą piwo, zamknąłem piwnicę, bo widzi pani, tutaj mamy taki wjazd – pokazuje nam pan Tadeusz. – Tu zamykamy od zewnątrz, a wchodzę normalnie klatką schodową. Szedłem do siebie domu i spotkałem Z. jak szła wyrzucić śmieci. W swoim życiu miała kilka takich okresów, w których żadnemu z sąsiadów nie mówiła dzień dobry przez pół roku. Za to, że jej nikt nie lubi i odwracali się na jej widok. Nam zawsze mówiła, więc gdy mi nie powiedziała byłem zdziwiony. Pytam jej więc – Irena a ty się obraziłaś? Nic nie powiedziała, nawet się nie odwróciła do mnie tylko zeszła na dół. Za jakieś 5 minut ktoś zaczął pukać do naszego domu. Żona  otworzyła. Z. wpadła jak burza. – Gdzie jest ten ch…., sku…..pierd…..pijak i zaczęła otwierać po kolei wszystkie drzwi w naszym domu w poszukiwaniu mojej osoby. Fakt, byłem po dwóch piwach, więc język mi się trochę rozwiązał, żartuje pan Tadeusz. Uspokój się Gumowe Ucho – zawołałem do niej. To zadziałało na nią jak płachta na byka, bo wiedziała, że wszyscy sąsiedzi  tak o niej mówią, lecz nikt w twarz jej tego nie powiedział. Nazywali ją także „Radio Wolna Europa” od tego nocnego podsłuchiwania sąsiadów po ciemku. Po tym zajściu dzień dobry nie mówiła mi przez rok – śmieje się pan Tadeusz. Cóż więcej. Bardzo trudni ludzie. W szczególności gnębili młodych ludzi, młode małżeństwa, osoby samotne, dzieci. Mnie, jak w zasadzie wszystkim, wrzucali tylko anonimy z pogróżkami do skrzynki na listy. Takiego gnębienia jak inni, nie doświadczyłem.
                                                    „Przykro mi, że żyję od lat z tak <godnym sąsiadem>”
     Co by to nie miało znaczyć takiej treści anonim Jan Z. , w 2009 roku wrzucił do skrzynki na listy mieszkającego naprzeciwko niego Pana Wiktora (imię zostało zmienione). Pismo podpisane było „Zakrzewska”. Sądowa ekspertyza grafologiczna, w późniejszych sprawach karanych udowodniła, że autorką listu była Irena Z., żona dręczyciela z ul. Chrobrego.  Takich listów małżeństwo Z. swoim sąsiadom podrzuciło kilkadziesiąt. Pod drzwi, do skrzynek na listy, poprzez Pocztę Polską. Dotyczyły one różnych <aspektów> codziennego życia.  < sraj ciszej bo jak pierdzisz to się budzę>, <ciszej się bzykajcie, bo za ścianą ludzie mieszkają>, < wiem, że kradniesz prąd w piwnicy, już cię podpierdoliłem do elektrowni>, <nowe auto się kupuje, a podatków się nie płaci>, to tylko niektóre z odręcznie pisanych anonimów, którymi dręczyli przez lata swoich sąsiadów Irena i Jan Z z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim.
Zapchał jej zamek w drzwiach, bo grała za głośno na pianinie
      Kiedy dręczyciel z Chrobrego zapchał zamki do drzwi swojej sąsiadce, pani Jolanta na początk u uznała to za chuligański wybryk jakichś łobuzów. Przez myśl jej nie przeszło, że w taki sposób bawić się może 70- letni wówczas Jan Z. Wdowa zawołała więc ekipę, naprawili zamek i zapomniała o sprawie. Incydent powtórzył się za kilka tygodni, tyle tylko, że sprawca został zauważony przez mieszkającą naprzeciwko pani Jolanty sąsiadkę., gdy wpychał jej zapałkę do zamka w drzwiach. Kobiety, przypadkowo spotkały się przy skrzynce na listy, a pani Ewa opowiedziała sąsiadce co zaobserwowała. Kobieta udała się więc do Jana Z zapytać czy to prawda. A jeśli tak, o co mu chodzi? Mężczyzna powiedział, że to on, a jeśli jeszcze raz będzie grała na pianinie i uniemożliwiała mu spokojne odpoczywanie w mieszkaniu…podpali jej wycieraczkę. Zszokowana kobieta nie wiedziała co powiedzieć.   Dręczyciel jak obiecał, tak też zrobił. Za kilka dni, gdy kobieta nie zaprzestała gry na instrumencie, psychopata podpalił jej wycieraczkę pod drzwiami w mieszkaniu. Pani Jolanta nie wytrzymała i złożyła na dręczyciela zawiadomienie w komisariacie Policji. Gdy dzielnicowy odwiedził Z. w domu i w wyniku wywiadu środowiskowego dowiedział się, że chodzi właśnie o niego, powiedział jej, że liczba doniesień na dręczyciela nie mieści się już im w szafie, <ale co oni mogą zrobić?>. Zaproponował kobiecie wniesienie prywatnego aktu oskarżenia do sądu.  Gdy zmartwiona tym faktem starsza pani wracała do domu, nieoczekiwanie z ciemnego korytarza wyłonił się Jan Z, który z całej siły uderzył pięścią w twarz swoją sąsiadkę. Kobieta  zalała się krwią i straciła przytomność. Przybyła na miejsce karetka wezwana przez palącą w oknie papierosa inną  sąsiadkę zabrała panią Jolantę do szpitala. Następnego dnia z rana, Jan Z. miał w piwnicy <odwiedziny>, których długo nie zapomni. Z gospodarską wizytą postanowił przyjść do dręczyciela syn skatowanej przez niego sąsiadki, który ręcznie wytłumaczył Janowi Z., że kobiet, a co dopiero starszych, się nie bije. Siła argumentów Tomasza Pileckiego, syna Pani Jolanty, ówczesnego dziennikarza nieistniejącego już dziś tygodnika 7 Dni Powiatu Stargardzkiego była tak duża, że Jan Z, przez tydzień nie mógł chodzić o własnych siłach, a przez dwa miesiące bał się wychylić z domu. Ponadto dręczyciel musiał wstawić sobie w piwnicy nowe drzwi, bo w starych na środku pozostała dziura po jego…głowie.
Trafiła kosa na kamień, czyli cisza przed burzą
      Przez dobre dwa miesiące w całej kamienicy przy ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim zapanował nieznany dotąd spokój.  Żadnych anonimów rzucanych sąsiadom pod drzwi. Przestały ginąć żarówki i listy ze skrzynek na listy. Dzieci mogły spokojnie i swobodnie się bawić. Położona enty raz z rzędu wycieraczka na korytarzu, pierwszy raz od lat przeleżała na swym miejscu więcej niż dzień. Dziwnym zbiegiem okoliczności  nikt także nie załatwiał swych potrzeb fizjologicznych na klatce schodowej, a przykręcona  przez Spółdzielnię Mieszkaniową do drzwi wejściowych „nóżka”  nie stała się obiektem niczyjego wandalizmu. Także z wiszących na korytarzu kwiatów przestała się lać benzyna, a piwnica przestała być miejscem alkoholowych libacji. Przynoszone przez kolporterów gazetki reklamowe sieci Netto, czy Kaufland leżały na półce na gazetki wewnątrz budynku i nikt ich nie wyrzucał do śmietnika przed tym jak ktokolwiek z mieszkańców zdążył się z nimi zapoznać. Niestety nikt i nic nie przywróciło życie „Sabie”, którą <pobity> dręczyciel dużo wcześniej otruł zatrutą kiełbasą.
Były  więzień zadzwonił po posiłki.
Synek: bandyta z Małkocina wybił jego sąsiadce okna
    To, że ktoś odważył się położyć kres terrorowi dręczyciela Jana Z. nie dawało byłemu więźniowi spokoju. Sąsiedzi byli wdzięczni panu Tomkowi, że odważył się przeciwstawić ich wieloletniemu oprawcy. Przede wszystkim spokój psychiczny odzyskała jego matka, mająca wątpliwą przyjemność mieszkać koło psychopaty Jana Z. Spokój mieszkańców kamienicy szybko jednak został zmącony. Po blisko dwumiesięcznym okresie normalności Jan Z wezwał na pomoc swojego syna. Gangster Krzysztof Z.z Małkocina, na co dzień zadający się z półświatkiem: złodziej, oszust, bandyta i paser w odwecie za to, że starsza pani doniosła na jego ojca Policji powybijał jej o 2 w nocy wszystkie szyby w domu. Zastraszaniu mieszkańców bloku nie było końca. Dręczyciel Jan Z. napisał odręcznie 30 liścików z pogróżkami i wrzucił je wszystkim sąsiadom do skrzynek na listy. < ty możesz być następny> brzmiał komunikat na kartce w kratkę napisany przez psychopatę Jana Z. Kolejnej nocy Jan Z. włamał się innej sąsiadce do piwnicy i ukradł jej rower. Przy okazji załatwił swoje potrzeby fizjologiczne na korytarzu i upojony alkoholem…zasnął koło odchodów.  Kiedy o zajściu dowiedział się syn Pani Jolanty, sprawy nabrały dynamiki nieznanej dotąd przez lata. Mężczyzna napisał wniosek o eksmisje dręczyciela i jego żony.  Zaniósł go do Spółdzielni Mieszkaniowej. Powiadomił o zajściu policję i prokuraturę. Zainteresował się też praktykami nielegalnego handlu miodem w piwnicy przez Jana Z. Urząd Skarbowy natychmiast zareagował karząc dręczyciela grzywną za prowadzenie niezarejestrowanej działalności gospodarczej. Pan Tomasz wraz z mama  założyli także rolety antywłamaniowe i kraty w oknach mieszkania mamy oraz monitoring drzwi wejściowych i okien. To w skuteczny sposób zniechęciło bandytę z Małkocina do kolejnego wybijania kobiecie okien. Na koniec , pan Tomasz opublikował artykuł prasowy w lokalnej gazecie na temat  dręczycieli Ireny i Jana Z. W szczególności to ostatnie wyprowadziło bandytę Krzysztofa Z. z Małkocina z równowagi. Postanowił odwiedzić dziennikarza w redakcji.
Niecodzienne odwiedziny.
Na przywitanie przyniósł siekierę i kij bejsbolowy


- Do dziś pamiętam ten dzień. To był 23 marca 2009 – mówi pani Agnieszka, ówczesna stażystka w lokalnej redakcji gazety „7 Dni Powiatu Stargardzkiego”. Nie wiedziałam kto to jest. Wpadł z kijem i siekierą do redakcji. Szukał Tomka Pileckiego. Tomek siedział za ścianą. Teraz, może to brzmi śmiesznie, ale niech pani wczuje się w sytuację, gdy jakiś psychopata wpada do Pani redakcji, w sekretariacie jest pani sama, bo dziennikarze są w terenie. Szuka faceta, który też jest sam i nie za bardzo będzie się mógł obronić. Bo czym by miał odpierać atak szaleńca? Ołówkiem?  Sytuacja była naprawdę nieciekawa i Bóg miał nas w swojej opiece, bo gdyby nie trzeźwa reakcja Tomasza, dzisiaj mogli byśmy ze sobą nie rozmawiać, mówi pani Agnieszka. – Pamiętam tylko  jego łeb – taki typowo psi, jak owczarka  niemieckiego i tę siekierę. Z czerwonym trzonkiem. Nówka, nie używana – mówi Tomasz Pilecki. Za bardzo nie wiedziałem kto to w ogóle jest bo ja tego bandyty dotąd na oczy nie widziałem. Tylko z relacji sąsiadki mojej mamy, która przyuważyła go paląc o 2 w nocy papierosa jak wybijał mamie okna w domu. Zastanawiałem się, czy to jest jeden z fanów prowadzonej przeze mnie  rubryki „Moim Zdaniem”, gdzie <jechałem> po wszystkich idiotach w regionie,  czy może pomylił redakcję z areną ekstremalnych sportów walki, bo wie pani, tam kiedyś ktoś przyszedł na przykład naprawić rower.  -A to w redakcji nie naprawiacie rowerów? Tak mnie zapytał i wyszedł – żartuje Pilecki. Rozmawiając z nim coraz trudniej zachować jest nam powagę, bo Tomasz Pilecki rozbraja nas  swym sposobem bycia. Raz dowcipem, raz jakąś anegdotą z życia redakcji, w międzyczasie nadciąga kawa z mleczkiem, które przynosi przesympatyczna pani w ciąży. Widząc, że spoglądam na jej <brzuszek> redaktor naczelny Głosu Choszczeńskiego inteligentnie pointuje  - Proszę tak nie patrzeć, to nie moja robota. To ta pani przytuli kolejny Kindergeld na dziecko, nie ja ( Kindergeld to benefit w wysokości 200 euro wypłacany na każde dziecko  dla pracowników firm zarejestrowanych w Niemczech lub Holandii, tak jak właśnie PHU „TOP” Tomasza Pileckiego – przyp. red.) Wracamy po chwili  do nagrywania wypowiedzi Tomasza Pileckiego. - Więc pomyślałem że ten gość o psim łbie, może też się pomylił? Ale nie, on się jednak nie pomylił, bo  zawołał do mnie na cha i na ku i na sku i co to ma być? I zza pazuchy wyciągnął aktualne wydanie naszej gazety gdzie opisani byli jego mamusia i tatuś – dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie. Odpowiedziałem więc, że to artykuł o dwóch bandytach. Chyba znowu go zdenerwowałem, bo wówczas, poważnie zrobiło się nieciekawie. Psychopata Krzysztof Z. siekierę zanurzył w biurku i rzucił się na mnie z pięściami. Poszarpaliśmy się trochę. Szczerze pani powiem, że spodziewałem się po takim gangsterze czegoś więcej, bo wchodzi w czarnej skórze, w ciemnych okularach, wyposażony w fachowy sprzęt, a jak przychodzi co do czego  i lekko go oklepałem, to ten z przerażeniem w oczach, w podartej koszuli i rozerwanych spodniach zaczął uciekać z redakcji. Porwana koszula całkiem mu się zsunęła przez nogi i z gołą klatą uciekł na korytarz, prosto w objęcia Policji i ochrony biurowca ZNTK, które wezwała pani Agnieszka. Wiem, że ja się nie powinienem z tego śmiać, bo dla Agi, czy w zasadzie dla każdego w miarę normalnego człowieka to jest ekstremalnie ciężkie psychicznie doznanie, ale nie mogę powstrzymać się  od śmiechu pani redaktor. Pierwsze co powiedział Policji, gdy ci skuwali go w kajdany i wywozili na <dołek> to, że rozerwałem mu koszulkę i spodnie. I że wróci tu jeszcze po pieniądze za zniszczone ubrania. Pedalską czerwoną koszulkę wycenił, pani redaktor, na 200 zł. Chyba do dziś czeka, na te 200 zł ( śmiech).  Wychodzi więc na to, pani redaktor, że bandyta jest mocny wobec 60 – letniej emerytki której pod osłoną nocy wybił szybu w domu. Kiedy natomiast miał okazję pokazać swoją „moc” z kimś równym sobie, to wolał dać się skuć policjantowi w kajdanki, niż kontynuować <sparing> w redakcji . Pamiętam jeszcze jak mój kolega, ś.p. Marek Wieczorek, który miał niedaleko nas swoje biuro Nauki Jazdy przyszedł do mnie wieczorem i powiedział, że Krzysztof Z. na korytarzu nie mógł darować sobie tej koszulki, którą mu zniszczyłem. Był chyba do niej bardzo przywiązany – mówi Tomasz Pilecki.
Bandycka napaść przestępcy z Małkocina…bezkarna
      Dużym zaskoczeniem dla wszystkich, którzy widzieli bandycką napaść psychopaty Krzysztofa Z. z Małkocina na redakcję lokalnej gazety i redaktora Tomasza Pileckiego był fakt, że bandytę, po 48 godzinach, prokurator rejonowy w Stargardzie Szczecińskim nakazał wypuścić.  W napadzie z siekierą, zdemolowaniu redakcji i groźbach pozbawienia życia kierowanych wobec Tomasza Pileckiego prokuratorzy stargardzkiej prokuratury rejonowej nie dopatrzyli się znamion czynu zabronionego. Na takie uzasadnienie postanowienia, zażalenie wywiódł pokrzywdzony Tomasz Pilecki. Kolejnym szokiem dla wszystkich wokół była decyzja stargardzkiego sądu, która zaskarżone postanowienie utrzymała w mocy. To precedensowy przypadek, aby nie penalizowano tak groźnych czynów przestępczych w wykonaniu przestępcy o barwnej karcie karnej. Lokalna redakcja wszczęła zatem swoje wewnętrzne dziennikarskie śledztwo na temat osoby Krzysztofa Z. z Małkocina, jego działalności przestępczej i powiązań gangstera ze stargardzkimi organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Efekty ponad trzymiesięcznej pracy śledczej okazały się porażające. O swoich odkryciach dziennikarze, wówczas już: tygodnika 7 Dni Stargardu i gazety Głos Choszczeński opublikowali obszerny materiał prasowy. Od tego momentu, czyli od dobrych trzech lat dziennikarze, a w szczególności redaktor naczelny Tomasz Pilecki, są  regularnie szkalowani, zniesławiani i znieważani za pomocą Internetu przez bandytę Krzysztofa Z z Małkocina z jednej, natomiast prześladowani przez stargardzki sąd i prokuraturę z drugiej strony. Czego boi się prokurator rejonowy w Stargardzie Adam Szurek? Dlaczego prokurator Arkadiusz Wesołowski z prokuratury rejonowej w Stargardzie Szczecińskim kontaktował się poza prokuraturą z przestępcą Krzysztofem Z? Jaki cel miało włączenie się stargardzkiej prokuratury do prywatnego aktu oskarżenia skierowanego przez przestępców Z, przeciwko lokalnej redakcji za  rzekome naruszenie ich  dóbr osobistych w publikacji prasowej ? Dlaczego Irena i Jan. Z. stalkerzy i dręczyciele z ul. Bolesława Chrobrego 13 w Stargardzie Szczecińskim nie zostali skazani za wieloletnie dręczenie swoich sąsiadów? Czy Mariusz J.,były prezes sądu w Stargardzie Szczecińskim wywierał naciski na sędzię Halinę Waluś, aby ta skazała redaktora naczelnego Tomasza Pileckiego za zniesławienie bandytów w prasie? Jaki interes ma stargardzki wymiar sprawiedliwości w chronieniu dręczycieli z ul Chrobrego  i ich syna bandyty z Małkocina?
10 lat slalkingu, dręczenia i nękania przez parę psychopatów z ul. Chrobrego bez wyroku
     Także kilka zawiadomień o popełnieniu przestępstw dręczenia, stalkingu i nękania osób prywatnych, firm i dzieci przez psychopatów Jana i Irenę Z. nie doczekało się postawienia zwyrodnialców przed obliczem sądu. Stargardzcy prokuratorzy przekazywali sobie sprawy Zakrzewskich jak gorącego kartofla. Co zatem tak parzyło nadzorujących  postępowania przygotowawcze?  Do stargardzkiej prokuratury zawiadomienie o nękaniu przez Jana i Irenę Z. złożyło siedem osób. 3 sąsiadów, dwóch dziennikarzy i trzech mieszkańców oddalonego o 200 metrów od Z. bloku mieszkalnego. Swoje zawiadomienie poparli rzetelnie zgromadzonym materiałem dowodowym. Były to przede wszystkim odręcznie pisane anonimy z pogróżkami wrzucane przez dręczyciela Jana Z. do skrzynek na listy, także liczne smsmy z groźbami pozbawienia zdrowia i życia, a także billingi rozmów z telefonu stacjonarnego o numerze: 091 578 31 24. To z tego numeru Z. wydzwaniał między innymi  do dziennikarza Tomasza Pileckiego. – Każdą rozmowę ze mną zaczynał od słów  ty chu, ty ku, ty sku itd. Straszył, że spali mi dom, porwie dzieci, podpali mnie benzyną i wrzuci do jeziora, czy rzeki. Dziennie potrafił wykonać z pięćdziesiąt takich połączeń. To jest psychopata, pani redaktor. Kupował sobie startery w różnych sieciach komórkowych i wysyłał mi  z różnych numerów telefonów wulgarne smsy. Treści na ogół były te same, które przytoczyłem przed chwilą.  Na początku byłem zdziwiony, że takiemu staremu dziadzisku w ogóle chcę się bawić w takie rzeczy. Przecież to wymaga dość dużego nakładu czasu i starań, aby idioty nikt nie namierzył. On czuł, że nic mu za to nikt nie zrobi, dlatego dręczył dalej, nękał i zastraszał. Na przesłuchaniach w prokuraturze rżnął schorowanego, niedołężnego, po kilku zawałach. Mnie takie tanie chwyty nie łapią, pani redaktor. Było nie chlać denaturatu, to by zawałów nie miał – komentuje sprawę Tomasz Pilecki. W każdym razie bandyta pozostał bezkarny i to jest kompromitacją stargardzkiej prokuratury. Żadno z siedmiu postępowań przygotowawczych prowadzonych przeciw degeneratom z Chrobrego nie doczekało się postawienia im zarzutów. 3 prywatne akty oskarżenia, które ofiary dręczycieli skierowali do stargardzkiego sądu zakończyły się niczym. Pokrzywdzeni przez 75- letnich dziś dręczycieli przecierali oczy ze zdziwienia nad cudami, które działy się na sądowej sali. Sędziowie prowadzący postępowania stawali na głowie, aby bandytom z Chrobrego 13 włos nie spadł z głowy. – Kryminalne czyny  Jana Z. tłumaczyli wiekiem, lekką schizofrenią, kilkoma zawałami serca. Tylko co to ma do rzeczy? Jak ja ukradnę komuś samochód i będę miała 75 lat i kilka zawałów serca to zwolni mnie to od odpowiedzialności karnej? Ten człowiek zabrał mi kilka lat życia, zamienił życie moje i mojego dziecka w koszmar. Córka do dziś wspomina lata dzieciństwa, w których ten psychopata się nad nami znęcał – mówi była sąsiadka Ireny i Jana Z. – Mnie dziwi tylko jedno. Skoro mam billing, mam nagraną rozmowę, słychać bardzo dobrze pijacki głos Jana Z., mamy samego degenerata na ławie oskarżonych, możemy porównać jego głos z głosem z nagrania, mamy dokument z TP, dziś ORANGE, potwierdzający, że ten numer telefonu należy do Ireny Z, bo ona figuruje na umowie z TP jako właściciel numeru, w końcu mamy stertę odręcznie pisanych przez tych psychopatów anonimów, które łatwo sprawdzić z ich pismem, mamy zeznania pokrzywdzonych, do ciężkiej cholery, co stoi na przeszkodzie, żeby tych dwóch staruchów wysłać na 10 lat za kraty? Pyta podniesionym głosem  Tomasz Pilecki. –Jedna z ich ofiar chciała targnąć się na własne życie. Za coś takiego właśnie grozi 10 lat. Tych dwoje powinno zakończyć swój żywot w systemie izolacji penitencjarnej –dodaje.  Tymczasem za kraty stargardzki sąd chciał wysłać…dziennikarzy, za to ze ośmielili się opisać absurdalność sytuacji w prasowym artykule.
Pokrzywdzeni przez Z. udali się do lokalnej gazety



Oburzeni tym, że stargardzka prokuratura w jawny sposób zaaprobowała: dręczenie, zastraszanie, pobicie, napad i włamanie w wykonaniu małżeństwa zwyrodnialców Z .z ul. Bolesława Chrobrego 13 i ich syna: bandyty z Małkocina, siedmioosobowa grupa ofiar zwyrodnialców Z. udała się do lokalnej gazety, której redaktorem naczelnym jest Tomasz Pilecki. Ten sam, który kilka lat temu <pięścią w piwnicy> wytłumaczył dręczycielowi Z., że starszych kobiet się nie bije.  Dziennikarz  przyjął grupę i zapowiedział, że bacznie przyjrzy się sprawie. W tym celu wynajął biuro detektywistyczne, które miało za zadanie śledzenie bandyty z Małkocina i jego kontaktów z zorganizowaną przestępczością z jednej, a stargardzkim wymiarem sprawiedliwości z drugiej strony. Wnioski okazały się porażające. – Oto bowiem bandyta z Małkocina spotyka się po godzinach z prokuratorem Prokuratury Rejonowej w Stargardzie Szczecińskim, ponadto dzwoni do Komendy Policji, wynosi stamtąd informacje ze śledztw prowadzonych przeciwko niemu.  Stara się wpływać na śledztwa prowadzone w sprawie, a także przeciwko dziennikarzom, którzy opisali jego bandyckie czyny, w tym handel kradzionym paliwem. Wprost wywiera naciski na organa ścigania i w jawny sposób próbuje je wywierać także na pseudoniezależny sąd w Stargardzie Szczecińskim. – Tyle mogę ujawnić, resztę informacji przekazałem ABW , bo w mojej ocenie jakikolwiek kontakty statutowych organów państwa ze światem przestępczym, którego przedstawicielem jest Krzysztof Z. z Małkocina napawają głębokim niepokojem o kondycję tych organów – mówi Tomasz Pilecki. Lokalne gazety: 7 Dni Stargardu i Głos Choszczeński  w dwustronicowym artykule prasowym opisały przestępczą działalność rodziny Z oraz ich powiązania ze stargardzkim wymiarem sprawiedliwości. Artykuł odbił się wielkim echem w całym województwie zachodniopomorskim, a bohaterowie wydań: rodzina Z. przystąpiła do niebywałych ataków na gazety i personalnie Tomasza Pileckiego.
„Redaktor naczelny to bandyta, złodziej i uciekł z więzienia, gdzie odbywał karę 25 lat więzienia”
Takich i jeszcze bardziej obelżywych wpisów na temat Tomasza Pileckiego i jego rodziny na internetowych forach i gdzie się da, dokonywał i nadal dokonuje Krzysztof Z z Małkocina, po tym, jak lokalna redakcja nie przestraszyła się gróźb bandyty i dalej na łamach prasy ujawniała jego liczne kryminalne czyny. Zakrzewski próbował zastraszyć Tomasza Pileckiego poprzez poprzecinanie mu kół w samochodzie oraz podszywanie się pod niego, dziennikarzy gazety, tworzenie fałszywych profili internetowych gazety i dziennikarzy na facebooku, jak również próbę zdyskredytowania go w oczach opinii społecznej. Bandycie pomagał jego przyjaciel Andrzej G, homoseksualista  zatrzymany i skazany za produkcję narkotyków w prywatnym mieszkaniu w Stargardzie Szczecińskim  oraz kolega siostry  bandyty z Małkocina, Wioletty T, pracujący w stargardzkiej firmie Backer OBR. Mężczyzna związany jest także z lokalną telewizją w Choszcznie ( nie mylić z uczciwie działającą Telewizją TEL -SAT- przyp. red.) Za pomocą jednej z niszowych facebookowych stron poświęconych miastu Choszczno szkalował dziennikarza i jego firmę.– Już za tydzień ukaże się na pierwszej stronie „Głosu Choszczeńskiego” kolejna publikacja śledcza o dręczycielach Janie i Irenie Z oraz ich synu bandycie Krzysztofie Z. z Małkocina i jego powiązaniach z zorganizowaną przestępczością. Gazeta od stycznia jest bezpłatna i będzie ją można dostać wraz z Zachodniopomorskim Informatorem Edukacyjno – Turystycznym, w punktach użyteczności publicznej Miasta i Gminy Choszczno. Cześć nakładu rozkolportowana zostanie do skrzynek na listy – mówi Tomasz Pilecki. A jak na czarny PR ze strony przestępców Z. reaguje sam zainteresowany? Widać, że sprawia mu to sporą… radość. - Niech mi pani powie, pani redaktor jak to jest, człowiek pół życia zabiegał o rozpoznawalność, a dzięki bandycie z Małkocina zna mnie teraz każdy, kto oglądał Interwencję, czy UWAGĘ w TVN. Uwielbiam czarny PR, bo gdy ludzie nie wiedzą co jest prawdą, a co nie, to rozbudza ich ciekawość. I zaczynają się plotki. W biznesie to jest super sprawa. Bo nakręca to pieniądz (śmiech). Bo na organizowanych przez nasz kursach językowych rodzice naszych uczniów patrzą tak na mnie i nie wiedzą już czy… ja faktycznie rozwiozłem się z żoną, a ożeniłem z wieloletnią przyjaciółką, która akurat tak się składa, że jest w ciąży, czy to jest jakaś bujda.  Czy to jest może moje dziecko, czy nie? Czy jestem bandytą, który dorobił się domu na sprzedaży heroiny, a Donald Tusk załatwił mi robotę w Parlamencie Europejskim bo już miał dość jak się męczę z tymi Zakrzewskimi (śmiech). Reklamodawcy naszych gazet  zachodzą w głowę, dowiadując się co raz to bardziej absurdalnych i sprzecznych ze sobą informacji. A frapuje ich to, czy Pilecki uciekł z więzienia, czy odbywał tam 25 lat więzienia za zabójstwo chomika, a może go sami wypuścili, bo prezes Jasion po wizycie w Częstochowie doznał objawienia jasnogórskiego i uniewinnił go od groźnych przestępstw zniesławień prasowych( śmiech), a może w ogóle go tam nie było, bo od pięciu lat zmienia te zakłady karne jak rękawiczki. (śmiech) Czy zrobił podkop i fosą odpłynął ku lepszej przyszłości, a może po prostu zrobił wszystkich w chu….i pojechał na ryby (śmiech).  Powiem Pani taką zabawną historię. Otóż faktycznie otrzymałem pracę w Parlamencie Europejskim, co w żaden sposób nie wpływa na działalność firmy, wszystko zostaje po staremu. Ja mam spore możliwości godzenia różnych zajęć ze sobą, a na jednej z facebookowych stron poświęconych walce z bezprawiem sądów i prokuratur wyczytałem, że mam także zdolności bilokacji, co wprawiło mnie w taki napad śmiechu, że nie mogłem się powstrzymać.  Autor publikacji napisał, że to stare dziadzisko z Chrobrego 13,widzi mnie wszędzie. Za oknem, w ubikacji i w piwnicy na różowym słoniu i biję go codziennie z rana szczotką od toalety, którą nazwał <berłem>. Byłem akurat na dość ważnym spotkaniu. Poważni ludzie, z poważnych krajów, a ja walczyłem ze sobą żebym się roześmiał na cały głos. I to wszystko dzięki Krzysztofowi Z z Małkocina i jego tacie. A jak już sobie przypomnę jego odwiedziny biurowcu ZNTK z siekierą i ucieczkę w podartej koszuli, to niech mi pani wierzy, że nie potrzebne są: cyrk czy telewizyjne komedie. Z tego się trzeba śmiać, pani redaktor, bo widzi pani, że w Polsce musi upłynąć dużo wody w Wiśle, żeby cokolwiek się zmieniło. Stargardzki sąd z pospolitej dręczącej recydywy spod ciemnej gwiazdy uczynił dręczonych uczciwych ludzi, a z ich ofiar…dręczycieli. Jeśli po opadnięciu emocji, po  upłynięciu od tego wszystkiego już sporej ilości czasu nie podejdziemy do tego jak do kolejnego absurdu polskiego państwa, to po prostu nabawimy się ciężkich chorób. Wczoraj byłem w Stargardzie Szczecińskim i spotkałem znajomego, radnego, człowieka także perfekcyjnie władającego językiem angielskim, bywalca salonów. Powiedział jedno niezwykle mądre zdanie – Tomasz wskaż mi drugie państwo cywilizacji zachodniej, w którym  pomimo twardych dowodów popełnienia przestępstwa jego sprawcy pozostają bezkarni, a dziennikarze za opisanie haniebnych poczynań sądu  otrzymują wyroki roku więzienia. I powiem pani, że jeśli ktoś mi powie, że to standardy Rosji, to będę musiał stanowczo zaprotestować, bo przebywałem ostatnio trochę w tym kraju. I w historii Federacji, po roku 1990 żadna prokuratura nie sklasyfikowała artykułu prasowego jako…dręczenie, a żaden sąd w tym kraju nie skazał z takiego artykułu dziennikarza na bezwzględne więzienie.  Więc obrażę chyba Ugandę, jak porównam jej jurysprudencję, do jasionowego modelu funkcjonowania sądownictwa.  –Najzabawniejszy był telefon od znajomego z zaprzyjaźnionej hurtowni papierniczej który powiedział tak „ Ja nie wiem czy ty możesz tak głośno gadać przez komórę w więzieniu i nie wiem, czy masz tam <pod celą> Internet, ale pamiętaj, że jutro się zbliża termin zapłaty faktury za artykuły biurowe, więc idź do wychowawcy, oddziałowego czy nie wiem kto tam cię pilnuję i niech puści cię do kompa zrobić przelew, bo jak mi kasa na rano nie dojdzie, to wpadnę tam na widzenie do ciebie i inaczej pogadamy. I zdjęciami z Tuskiem nie zamydlisz mi oczu. Gotówka, albo dywanik u naczelnika. A jak i to nie pomoże, to zadzwonię do Interwencji, że mi nie płacisz i że widziałem jak biłeś na ulicy bandytę z Małkocina  szczoteczką do zębów” – właśnie tak mi powiedział, żartuje z rozmowy z kolegą  Tomasz Pilecki.
-Dziś jest dobrze. Nawet lepiej niż przed rozpętaniem tego piekła.
Mogło być jednak zupełnie inaczej. Firma to delikatny organizm. Żyjemy na milionie zł. kredytu…
 – Żartowanie z tego wszystkiego to jest pewnego rodzaju terapia po traumie. Przynajmniej ja tak uważam. Taka samoterapia w wykonaniu ludzkiego organizmu, która w połączeniu z radosnym usposobieniem i pogodnym charakterem Tomka, spowodowała, że…nie zwariował. Ludzie, widząc, że jego to bawi, idą w ten sam deseń i tak samo obracają całą tę chorą sytuację w żart. A ta potęga żartu rozlewa się dalej i dalej. Dziś hasła: Interwencja, Jasion, czy łomot w piwnicy to synonimy odwrócenia kota ogonem. Ludzi to bawi, śmieszy, powstają jakieś memy, śmieszne opowiadania, jakiś wariat o tym pisze nawet wiersze i wrzuca do Internetu. Sama, gdy to czytam, łzy lecą mi ze śmiechu na klawiaturę komputera – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, z- ca redaktora naczelnego Głosu Choszczeńskiego i była dziennikarka 7 Dni Powiatu Stargardzkiego. -Ludzie do nasz piszą. Różni. Hejterzy, trolle, profesor Uniwersytetu Warszawskiego z Katedry Dziennikarstwa, czytelnicy portalu „Afery Prawa”, czy „Barwy Bezprawia”, kompletnie nieznani nam użytkownicy portali społecznościowych, znana w Stargardzie Szczecińskim była pani prezes dużej firmy, którą Jasion z Wesołowskim także chcieli pod stołem zamknąć za rzekome wałki w zarządzaniu firmą. Uniewinniona, oczyszczona  dopiero po prawnych bataliach przed europejskim trybunałem i z zasądzonym odszkodowaniem za niesłuszne skazanie. Pisze „hejter” z Wrocławia – dawajcie namiary na tego c…. <tu pada niecenzuralne słowo> z Małkocina i tą sędzinę < tu także pada niecenzuralne słowo> która podniosła rękę na wolność słowa. Odpisujemy mu: „Ale co chcesz zrobić, po co ci takie dane”. Hejter pisze: „Dręczyć chcieli niewinnych ludzi to popiszemy do nich z hejterską bracią maile na: m.jasion@sr.stargard.gov.pl. Może nasz też  <tu pada niecenzuralne słowo> z tego sądu w Stargardzie wsadzi za to do więzienia. Przecież mamy wolność słowa. Dlaczego mam się bać głoszenia własnych poglądów – pisze „hejter”. Przychodzi też dużo korespondencji pocztą tradycyjną. Ta głównie jest urzędowa. Z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, z Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, od Rzecznika Praw Obywatelskich, z Kancelarii Prezydenta – Biura Kombatantów i Prawa Łaski, z Ministerstwa Sprawiedliwości, z Prokuratury Generalnej. Konstytucyjne Organa Państwa, w końcu, powtarzam, w końcu się obudziły. Przez ostatni tydzień nie było dnia, by nie dzwonił lub pisał jakiś dziennikarz mediów ogólnopolskich prosząc o komentarz Tomka do wyroku Europejskiego Trybunału, który wyrok Jasiona z 2010 roku uznał wprost nielegalnym i stojącym w całkowitej sprzeczności do europejskiego prawodawstwa i doktryny broniącej wolności: słowa, wyznań i przekonań. Tyle tylko, że do rozpatrzenia tych pseudowyroków Trybunał będzie miał jeszcze kilka – mówi dziennikarka. A najważniejsze rozstrzygnięcia przed nami. Zaważą myślę o być albo nie być prowincjonalnych sędziów z sądu rejonowego w Stargardzie Szczecińskim.  Dziś jest tak. Kiedy całe to piekło zgotowane przez przestępców Irenę i Jana Z i ich niezrównoważonego psychicznie syna Krzysztofa Z. z Małkocina oraz ich protektorów i mocodawców: pospolitych bandytów z sądu rejonowego w Stargardzie Szczecińskim się rozpoczęło, było inaczej. Będąc w defensywie, musieliśmy obrać strategię i strategię biznesową na najbliższy czas, zachować spokój, nie podejmować nieprzemyślanych decyzji. Po skazującym  wyroku, absurdalnym, idiotycznym – przecież wiemy o tym wszyscy, lecz wówczas podpartym „autorytetem” „niezależnego” pana Jasiona, prezesa sądu w Stargardzie Szczecińskim, który brylował w mediach mając swoje, jak się później okazało -  ostatnie w karierze-  5 minut  zwykli, nie związani ze sprawą ludzie, nie wiedzieli co o tym mają myśleć. I to dawało pole przestępcom Z., którzy próbowali odwrócić kota ogonem i zrobić z siebie ofiary, zgodnie z wytycznymi, którymi uraczyła ich pani Halina Waluś. Dziś nikt w te jej bzury wygłaszane łamiącym się głosem nie wierzy.  Ale mogło być zupełnie inaczej. Bo zastanów się sama – ekstremalnie bezpośrednio mówi  pani Katarzyna – Z jednej strony dwóch dziadków, niezłych aktorów, którzy zagrali perfekcyjnie ofiary prasowej nagonki oraz ich synek, który smutnym głosem żalił się, że nie mógł  spać po nocach, kiedy przypominał sobie, jak bardzo „skrzywdził” go swymi publikacjami Tomek, a z drugiej…no właśnie on Tomasz Pilecki. Dynamiczny, mało przejmujący się „cierpieniem” swych „prasowych ofiar”, wiecznie zaganiany, wożący w reklamówce  forsę do banku w Zdrojach. Zawsze na ostatnią chwilę, bo zawsze tej forsy na spłatę gigantycznego kredytu na 30 lat nie ma. I tak od 5 lat zawsze po terminie, a przed nim, podobnie jak przede mną, jeszcze 25 następnych lat bycia wasalem banku – dodaje pani Katarzyna. Ze skrzynki na listy wysypują się faktury do zapłaty, leasingi, dzierżawy, czynsze, drukarnia….7,8 tysięcy zł.  Przy tym  parkujący auto jak się da i gdzie się da. Na trawie, na miejscu Jasiona pod sądem, na chodniku, bo musiał załatwić to, bo musiał tamto, bo nie było miejsca. Stargardzka drogówka już nie miała na niego siły. -Jak widzieli na  Szczecińskiej opla na niemieckich numerach z którego kapało paliwo, to wiedzieli kto nim jedzie. Już nawet nie reagowali- śmieje się nasza rozmówczyni.  Rozwalił filtr paliwa gdzieś o kamień na budowie, to przez pół roku ciekło. Nie miał czasu się tym zająć. Pojechał z żoną i dzieciakami na wczasy nad morze. Zapomniał, że cieknie z filtra. Kiedy  zbierali się do powrotu, nie było na czym „odpalić” auta. A w Międzywodziu stacji paliw nie ma… Dużo by mówić – żartuje pani Kasia. Po co o tym mówię? Po to, by ci coś uświadomić – znów bezpośrednio mówi nasza rozmówczyni. Widzisz takiego obrotnego faceta, który nie ma na nic czasu, biega, lata, ciuła 5 kafli miesiąc w miesiąc na kredyty i opłaty. Czteroosobowa rodzina w domu. Zupką knora i bananem ich nie wyżywisz. I widzisz z drugiej strony dziadków „aktorów”, i synka cwaniaczka, którzy nie mogli spać po nocy, tak bardzo przeżywali że redaktor <pojechał> po nich w gazecie. Efekty specjalne w postaci: trzęsących się rąk dręczyciela Jana Z., czy też podkrążonych od picia oczu Ireny Z, teatralna, zasmucona twarz bandyty z Małkocina Krzysztofa Z, który…tak o tym wszystkim myślał, że czasem budził się o 4 w nocy i dumał „czemu ten redaktor mnie tak osmarował w tej gazecie”. Och, jak chwyta to za serce.  Kto twoim zdaniem jest tu winnym? Redaktor, czy dziadkowie i bezrobotny cwaniaczek?  Oczywiście redaktor, bo ma ich w d…., więc jest nieczuły, wozi kasę w reklamówce i płaci 5 tys. zł kredytów, czyli pewnie „kradnie”, łamie przepisy ruchu drogowego, czyli jest „przestępcą”, parkuje auto na kopercie Jasiona, czyli jest „prowokatorem”, a na domiar złego auto ma na niemieckich numerach, czyli drwi z naszej ojczyzny i służy Niemcom którzy nas tyle lat… „dręczyli”. Czyli jest faktycznie „dręczycielem”. A być może miał też dziadka w Wermachcie. Jego stryj faktycznie był komunistą i wysokim państwowym dygnitarzem PRL. Znanym w Choszcznie i Gryfinie. A każdy komunista to złodziej i…dręczyciel. Jak do tego dodamy, że redaktor wyciąga od Niemców kasę na dzieci bo tam ma zarejestrowaną firmę, to…rok więzienia dla redaktora oraz 60 tys. zł grzywny, wydaje się tu karą… nawet zbyt łagodną. Więc dorzućmy mu drugi rok i kolejne 60 tys. Żona sobie poradzi jak redaktor będzie siedział w więzieniu. Z samego „kindergeldu” żona dostanie od Niemców  na rękę co miesiąc przez 25 lat 1600 zł, a za tyle niektórzy ludzie pracują w Polsce. Na cały etet. Ale….2 lata dla kogoś, kto płaci podatki w Niemczech? To jednak… też za mało. W Polsce bieda, a taki tam „naczelny” finansuje BundesRepublik zamiast „uciśnioną” przez PO ojczyznę? Dajmy mu 5 lat. 5 lat dla redaktora jest a w sam raz….Paweł Graś, były rzecznik rządu, też miał „niemieckie” akcenty w życiorysie. I kradł. A redaktor też zna Grasia. Więc redaktor jest złodziejem. Na 5 lat z nim do puchy. Plus milion złotych grzywny. Bezapelacyjnie. W taki sposób,  można naciągnąć fakty na dosłownie każdą, niewygodną nam osobę. I z uczciwego człowieka zrobić…dręczyciela i przestępcę. Takie chwyty to polska specjalność. Tym zawodowo zajmują się służby specjalne. Tak było w przypadku Tomka. To była precyzyjnie zaplanowana, dobrze zorganizowana i przemyślana akcja, mająca na celu zahamowanie bardzo owocnie zapowiadającej się kariery politycznej oraz zdyskredytowanie człowieka, upadek firmy, licytację komorniczą domu  i wysłanie czteroosobowej rodziny pod most. Pytanie, komu tak bardzo na tym zależało wydaje się nie na miejscu – mówi Katarzyna Szulczewska-B€rgholtz, spoglądając na list od Mariusza Jasiona, byłego prezesa sądu. Tylko dzięki naszej szybkiej reakcji i przemyślanym rozwiązaniom polegających na przekształceniach właścicielskich i przepisaniu majątku oraz ubezpieczeniu wszystkich kredytów na wypadek „W” jak również przeniesieniu kont bankowych za granicę wyszliśmy z tego wszystkiego bez szwanku. Nie ma się co oszukiwać, bez kontaktów, które nabyliśmy przez lata pracy – nie udało by nam się tego zrobić tak sprawnie i szybko. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby tym psychopatom ze stargardzkiego sądu udało się nas wyprzedzić i zajęli by konta bankowe firmy, na których nawet nie ma połowy sum, które podwładni Jasiona zasądzili Tomkowi tytułem grzywien, kosztów, zadośćuczynień itd. Lekko licząc to ponad 130 tys. zł plus koszta komornicze. To by całkowicie sparaliżowało działanie firmy. Poszlibyśmy z torbami. A ten biznes to, w moim przypadku jedyne źródło utrzymania, nie licząc pensji męża Niemca. Mieszkamy w Polsce, spłacamy bardzo duży kredyt hipoteczny. Jesteśmy teraz tak zapobiegliwi, że oficjalnie firma stoi w Niemczech na moją mamę i mamę Tomka. Dla bezpieczeństwa. Nie chcę też nawet myśleć o tym co by się stało, gdyby Tomek dzień po wyroku nie przepisał u notariusza mieszkania, samochodów, firmy, działek na rodzinę i nie wziął rozdzielności majątkowej z żoną. Bóg ma go w swojej opiece, bo gdyby było inaczej, dziś nie miał by ani złotówki i siedział by w więzieniu za…napisanie… artykułu prasowego o pospolitej recydywie spod celi: Irenie i Janie Z i ich synku Krzysztofie Z. z Małkocina. Siedziałby tam gdzie psychopata Jasion od 5 lat próbuje go wysłać.  A Tomek Jasiona i jego zauszników: Waluś i Klimczak ograł jak dzieci. To też nie przypadek. Od więzienia wymiksować się jest…w zasadzie nie da rady. Pomimo, że wyrok skazujący dziennikarza wydany był nielegalnie, to ten kto go wydawał, zarządzał jednocześnie zatrzymanie i doprowadzenie. Osobą tą był Mariusz Jasion. Osobiście dzwonił do Zakładu Karnego, żeby sprawdzić, czy jego ulubiony <podsądny> odbywa już karę. Gdy odpowiedź była negatywna, Jasiona zamurowało.  Wbicie w <system> do wykonania nielegalnego wyroku: nieprawomocnego, <wklepanego> jako prawomocny, także było celowe i z premedytacją, choć po zawiadomieniu o popełnieniu przez Jasiona i Klimczak przestępstwa, które w Prokuraturze Generalnej złożył Tomasz Pilecki, była przewodnicząca II Wydziału Karnego  SR w Stargardzie Szczecińskim  Kamila Klimczak uznała to za…wypadek przy pracy.  Oczywistym jest, że z pewnością po interwencjach samego zainteresowanego i listach do Ministerstwa, czy Prokuratury Generalnej, natychmiast zarządzono by jego zwolnienie. Ale wcześniej, odsiedziałby pół roku, jak nie więcej- zanim trzymający komitywę ze skorumpowanym sędzia Zakład Karny, zdecydował by się wysłać pocztą jego listy. -Największe układy nie pomagają. Polskiemu bezprawiu sądowo – prokuratorskiemu nie podołali nawet najlepsi adwokaci warszawscy Lwa Rywina. Ten znany producent filmowy przesiedział cały 2 letni wyrok, choć próbował wyjść, ustawowo, po odbyciu połowy kary – na 24 godzinną przepustkę. Nie przyznano mu jej, choć, na miły Bóg, jaki z niego był przestępca? Dopiero zawał serca i choroba wieńcowa pana Lwa skruszyła zatwardziałe serca sędziów wydziału penitencjarnego sądu w Warszawie i puścili tego znanego producenta filmowego na przepustkę….w asyście pracowników Służby Więziennej. Wstrzymanie wyroku do wykonania to połowiczny sukces. Choć, wielu by chciało taki połowiczny sukces odnieść. A wcześniejsze  zakpienie z Jasiona, to też <prztyczek > w jego nos.  „Ty mnie podszedłeś i ograłeś bez rozpatrzenia wniosku o wstrzymanie wykonania kary, to ja ciebie też podszedłem i ograłem. Idąc po bułki do…Piekarza. Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. A iść po bułki do Piekarza to zwrot, w lokalnym środowisku stargardzkiego sądu i prokuratury,  który stał się zakazany jak piosenki Lady Pank w komunie   – z wyraźną satysfakcją i nutą buty w głosie  dodaje pani Katarzyna.  Dręczyciele z Chrobrego i ich synek  to były tylko żołnierzyki w planszowej grze – dodaje.  Na szczęście społeczeństwo nie jest wcale tak naiwne, jakby to mogło się wydawać i po chwilowym staniu w rozkroku, łatwo zorientowało się, że był to teatr jednego aktora. W jednym bezapelacyjnie zgadzam się z  Jarosławem Kaczyńskim, prezesem PiS. Ten sędziowsko –prokuratorski zastawiony patologią stolik, w Polsce należy przewrócić do góry nogami.
Publikacje śledcze gazety Pileckiego nie spodobały się
protektorom rodziny Z. : prokuratorowi Wesołowskiemu i sędziemu Jasionowi
Publikacje prasowe z licznymi wypowiedziami ofiar dręczycieli Ireny i Jana Z. ze Stargardu oraz osobami pokrzywdzonymi przez Krzysztofa Z. z Małkocina ( oszustwa, napady, pobicia, włamania, rozboje, wyłudzenia)  oraz recenzje absurdalnych wyroków uniewinniających Z.  nie spodobały się bardzo stargardzkiej prokuraturze oraz sądowi. Ta pierwsza, z urzędu wszczęła postępowanie przeciwko dziennikarzom piszącym artykuły oraz Tomaszowi Pileckiemu. Prokurator Arkadiusz Wesołowski ( ten od smsów i spotkań w knajpie z przestępcą Krzysztofem Z.) postawił im  zarzut…uporczywego nękanie przestępców w prasie. – Było to jak primaaprilisowy żart – mówi Ewelina Zielińska, autorka publikacji śledczych o kryminalnych czynach Ireny i Jana Z. oraz ich syna Krzysztofa Z. z Małkocina. Nie dość że bandyci Z. nie poszli siedzieć za swe przestępstwa, to zaczęto próbować wywrzeć nacisk na niezależne media, aby nie pisały prawdy. -Oto bowiem dwóch zdegenerowanych dręczycieli od lat prześladujących swoich sąsiadów i ich podstarzały synek zakapior  traktowani byli jak jajko na miękko przez prokuraturę, która -jeśli dowody wskazywały na ich winę, bagatelizowała ich ciężar, albo interpretowała na ich korzyść. A to, że schizofrenik, a to że stary, a to, że był bardzo wzburzony, a to że pijak, to znów, że po sześciu zawałach, jakby miało to w jakikolwiek sposób stanowić okoliczność łagodzącą. Stargardzki sąd trzy prywatne akty oskarżenia przeciwko przestępcom Z.  w zasadzie zmiażdżył w całości. Przestępcy nie zdążyli nawet zabrać głosu w trybie ad vocem do słów oskarżycieli prywatnych, a prowadząca posiedzenia Halina Waluś w ich imieniu tłumaczyła dlaczego dokonywali takich, a nie innych przestępstw. - Gdy 75-letni pijak Jan Z. dostał alkoholowych drgawek i zaczęły mu się trząść łapy, sędzia Waluś wzruszona delirium przestępcy zapytała, czy może mu w czymś pomóc. Nie wytrzymałem i się zaśmiałem, mówi  jeden z siedzących na widowni podczas procesu mężczyzn. Siedząca obok mnie dziennikarka wyszeptała „podaj mu butelkę denaturatu, tym mu pomożesz od razu”. Wzrok sędzi Waluś przeczył nas na wylot, o denaturacie oczywiście nie usłyszała bo byśmy dostali od razy miesiąc aresztu, jako kara porządkowa. Widać było, że pani sędzia Waluś, też chyba lubi sobie strzelić szklankę czegoś mocniejszego na dobry początek dnia, bo niczym innym nie mogę wytłumaczyć  takiego jej zachowania. Ja bym symulantowi Janowi Z. zasądził 7 dni aresztu o chlebie i starym razowcu, a po siedmiu dniach by wrócił na salę rozpraw jak cudownie uzdrowiony. Tego samego dnia poznaliśmy wyrok – kontynuuje mężczyzna.- Zdaniem pani Waluś świadkowie kłamali, materiał dowodowy był bardzo wątły ( 200 listów z pogróżkami, 3 płyty CD nagranych rozmów telefonicznych z wyzwiskami od Jana Z., dokumenty potwierdzające , że telefon był zarejestrowany na Irenę Z), a przestępcy to mili i sympatyczni ludzie zaszczuci przez szukające sensacji media oraz nieprzychylne im osoby – Jak o tak haniebnym wyroku nie napisać komentarza prasowego? Pyta Ewelina Zielińska. Jak widać, nie dość, że w Stargardzie Szczecińskim nie można liczyć na sprawiedliwy wyrok odzwierciadlający stan faktyczny, to także nie można się z nim nie zgadzać, komentować go, a pod żadnym pozorem nie można nie wierzyć w nieomylność stargardzkich sędziów. – My bandytów nazywamy bandytami. Stargardzki sąd bandytów nazywa pokrzywdzonymi. Niestety mamy na tę sprawę inny pogląd.  A jak widać nie wolno. Waluś powzięła pomysł wysłania nas za to za kraty – dodaje Zielińska.
Sędzia Waluś: „pokrzywdzeni” nie mogli po tych publikacjach…zasnąć.
Ludzie zaczęli z nich szydzić, odwrócili się od nich”
- To dziwne, ze 75- letni dręczyciel nie mógł zasnąć, bo jak zawsze przed snem wypił szklankę denaturatu to spał jak zabity – ironizuje słowa sędzi Waluś redaktor Tomasz Pilecki. -A po tym jak przeczytał o sobie w gazecie, nawet denaturat mu nie pomógł. Ja bym mu w takim razie zasugerował przechylić od razu całą  butelkę z <gwinta>. Wtedy  na pewno by zasnął -kpi dziennikarz. W sukurs jego słowom idzie Ewelina Zielińska. – Ja nie wiem, czy ta sędzina , gdy wypowiadała te słowa nie <działała w stanie silnego wzburzenia>, o którym, na kanwie wcześniejszych procesów karnych dręczycieli Z, występujących w charakterze oskarżonych tak wiele mówiła . Bo w żaden inny sposób tak na zdrową logikę tego się wytłumaczyć nie da. Zamiast zastanowić się co musiały wycierpieć ofiary oprawców Ireny i Jana Z., i ich dzieci przez lata dręczone przez psychopatę z Chrobrego 13., ta martwiła się, ze ludzie zaczęli z nich szydzić, czy się odwracać na ich widok. No takie są skutki popełniania przez siebie przestępstw. Jakby Jan Z. nie dręczył ludzi, to by się od niego nie odwracali. Więc przypisywanie nam jako dziennikarzom winy za to, to wybieg do przodu o 7 metrów. Najbardziej paradoksalne jednak jeszcze nie nastąpiło. Otóż w ekspresowym tempie, w  trzy miesiące sędzia Waluś uznała dziennikarzy winnych <brutalnego nękania Zakrzewskich w mediach> i za to bardzo groźne społecznie przestępstwo skazała ich na…rok bezwzględnego  pozbawienia wolności i idące w tysiące złotych zadośćuczynienia dla recydywistów Z. za rzekome „krzywdy moralne” których mieli doznać  w wyniku ukazania się publikacji prasowych. – Gdy pani Walusiowa ogłaszała owoc swych przemyśleń, piłam akurat piwo, przyznaje szczerze Ewelina Zielińska. Gdy Tomek zadzwonił i mi powiedział,  tu padły niecenzuralne słowa o pani Walusiowej, że Bóg jej odebrał rozum na stare lata, na początku myślałam, że Tomasz jak zawsze robi sobie jaja. Ale  okazało się, że mówił jak najbardziej serio. Pani Waluś mało nie rozpłakała się uzasadniając swój wyrok, tak bardzo było jej przykro, że przestępcy z Chrobrego 13 w wyniku ukazania się tych publikacji nie mogli w nocy zasnąć i wszyscy się od nich odwrócili. Waluś groźnym głosem przemawiała do nieobecnego przy ogłoszeniu wyroku Tomasza Pileckiego, patrząc ponoć w stronę ławę oskarżonych.- Obawiam się, że ten wyrok nic nie zmieni, a  <przestępcy> w ogóle się nim nie przejmą. Wyrok ten wcale nie gwarantuje spokoju  Irenie i Janowi Z oraz ich synowi Krzysztofowi Z. z Małkocina, bo mogą znaleźć się naśladowcy czynów Eweliny Zielińskiej i Tomasza Pileckiego – kontynuowała wywód Halina Waluś. I w tej materii faktycznie miała rację. Najciekawsze <złote myśli> Waluś zostawiła na deser.  – Dziennikarze, którzy dręczą w mediach takich ludzi jak Irena, Jan i Krzysztof Z. to…<bandyci > - grzmiała Waluś .Dodajmy, że zarówna Ewelina Zielińska, jak i Tomasz Pilecki przed wydaniem wyroku byli osobami nie karanymi, co po sprawdzeniu ich karty karnej wyraźnie napisane było w akcie oskarżenia sporządzonym do tej sprawy przez prokuratora Arkadiusza Wesołowskiego. Kara grzywny za rzekome zniesławienie w gazecie tych samych przestępców, wcześniej przez tę samą sędzię nałożona na dziennikarzy 6 lat temu została już zatarta. Zarówno Tomasz Pilecki, jak i Ewelina Zielińska, jako osoby nie karane, co logiczne - w żadnej sprawie karnej w swoim życiu nie byli karani karą pozbawienia wolności w tzw. „zawieszeniu”. -Wydając wyrok, przez chwilę zastanawiałam się, nad warunkowym zawieszeniem jego wykonania, ale po głębszych przemyśleniach  uznałam, że sprawcy opisania w gazecie Ireny, Jana i Krzysztofa Z to osoby…wysoce zdemoralizowane społecznie, których nie można już …zresocjalizować – dalej kontynuowała Waluś. – Żeby każdy był w Polsce tak zdemoralizowany jak Pilecki, to Polska by była tygrysem Unii Europejskiej. Nie pali, nie pije, w żyłę nie daje, kobiety nie bije… faktycznie prawdziwy degenerat – coraz bardziej kpi z ociekających absurdem słów sędzi Haliny Waluś dziennikarka. -Czyli masło maślane, jak nie może zresocjalizować, to czemu chce zamknąć w więzieniu? Próbuje odgadnąć szczerze intencje Waluś, Tomasz Pilecki -  Sąd doszedł zatem do wniosku, że cele kary zostaną osiągnięte, jeżeli  zasądzona zostanie kara bezwzględnego więzienia – zakończyła wywód Waluś. – Chm, Waluś to dla mnie zagadka większa niż Jasion. Bo dobrze…no, jestem zdemoralizowanym degeneratem i jeszcze bandytą. Mam to na piśmie, bo porosiłem by Waluś zechciała przelać swe myśli na papier. Kiedyś to może być cenne, jak już będę premierem – w charakterystycznie żartobliwy sposób próbuje okiełznać tok myślowy sędzi Waluś Tomasz Pilecki. -Ok, no miłe to nie jest, że Halina tak o mnie myśli, ale Mateczko Nazareńska, dlaczego nie karanego od razu na rok do więzienia? Pani redaktor kochana. Za to, że ona pochwala dręczenie ludzi przez Jana i Irenę Z., a my nie?. Pani redaktor, niech mi pani powie dlaczego Halina jest taka niedobra? Niech mi Pani pomoże rozgryźć Mańka i Halinę, bo ja ich nie ogarniam. Prosi Pilecki. W końcu zostawiam kolegę montującego także ze mną materiał o dręczycielach Z. do telewizji internetowej. Idę do łazienki. Tam wybucham śmiechem, zakrywam buzię ręcznikiem, by nie było  słychać.  Nie mogę się opanować, tak rozbawił mnie Tomasz Pilecki. Polewam twarz wodą.  Chwilę czekam. Wychodzę i próbuję udawać poważną. Ale nie jest łatwo.- Pani redaktor, ja powiem pani tak. Jak  mam złe dni, bo nie przyszedł przelew za reklamy w gazecie, albo przypaliłem jajecznicę, to przypominam sobie  bandytę z Małkocina i jego wizytę w biurowcu ZNTK – scena VI – odwrót w podartej koszulce oraz złote myśli Waluś. Nagle dzwoni telefon. Tomasz Pilecki odbiera, wychodzi do innego pomieszczenia, przychodzi i mówi, że dzwonił naczelnik z Alei Żołnierza. -Pyta kiedy wpadnę, bo zakupili dla mnie specjalnie pościel z merynosów australijskich za 5 tys. 600 zł – żartuje. Próbuję opanować śmiech – nie daję rady. Mówiąc „Aleja Żołnierza”, dziennikarz miał na myśli Zakład Karny w Nowogardzie, gdzie od lat próbuje go wysłać były prezes stargardzkiego sądu Mariusz Jasion za opisywanie w lokalnej prasie absurdów mających miejsce w stargardzkim wymiarze sprawiedliwości . – O czym to ja mówiłem – zastanawia się Pilecki. – O Waluś,  w tej samej chwili odpowiadamy wszyscy razem. Znów wybuchamy śmiechem. -  Jak Boga kocham. Myślę, że ona marnuje talent w tym sądzie, bo w Kabarecie Skeczów Męczących na taką osobowość jak ona czekają od lat. Albo w Paranienormalnych… Pani Kasia pyta pana Tomka czy mógłby zamówić jej taksówkę, bo mocno się zasiedzieliśmy. Ten odpowiada – Wiesz, ja nie wiem, czy dyspozytor nie przestraszy się tak zdegenerowanego bandyty i prasowego dręczyciela. Pani Kasia wybucha śmiechem – Patrzymy, a tu Waluś prowadzi taksówkę. Dorabia sobie po godzinach. A dyspozytor to Maniek Jasion. Poznają cię po głosie i mówią  „ ty bandyto raus mi na aleję żołnierza resocjalizować się. Zaraz napisze taki bandyta w gazecie, że taksówkę źle prowadzę” – dodaje dziennikarka. Nie wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem. Razem ze mną zaczął śmiać się kręcący materiał kamerą Bo pan Tomek i Pani Kasia śmiali się od dobrych piętnastu minut. Przez dobre pięć minut nie było słychać niczego innego oprócz naszego przeszywającego na wskroś biuro śmiechu.
To chyba jest najlepszym komentarzem do tego reportażu… Tak w Polsce działa właśnie wymiar sprawiedliwości... I chwała Bogu, że szykanowani i prześladowani przez stargardzki sąd dziennikarze, potrafią się z tego jeszcze śmiać. Bo na to, że dręczyciele i prześladowcy Irena i Jan Z z ul. Bolesława Chrobrego 13 ze Stargardu Szczecińskiego i ich syn Krzysztof Z. z Małkocina zostają rozliczeni za swą przestępczą działalność raczej w tamtym dziwnym mieście nie ma co liczyć. W Stargardzie Szczecińskim sąd trzyma pieczę nad przestępczym status quo tej zdeprawowanej, przestępczej rodziny Z.  Wielu ludzi ma słabą psychikę i takich aktów psychicznego znęcania się nad nimi po prostu by nie wytrzymało. Ofiary zwyrodnialców Z. musiały sobie z tym poradzić same. Tamtejsza prokuratura i sąd stanęły po stronie przestępców. A statystki są przerażające. Fala samobójstw w Polsce wzrosła dwukrotnie w porównaniu z latami 90.ubiegłego wieku. Jesteśmy pod tym względem niechlubnym  liderem w całej Unii Europejskiej.
Monika PARUZEL

tagi: bandyta z małkocina, krzysztof zakrzewski małkocin, oszust, stalker, psychopata, irena zakrzewska stargard, psychopatka, złodziejka, dręczyciele z chrobrego, stalking stargard, tomasz pilecki stargard, tomasz pilecki choszczno, gazeta głos choszczeński, napady, włamania, rozboje, podpalenia, halina waluś stargard, kamila klimczak stargard, arkadiusz wesołowski stargard, danuta iwanicka żwańska stargard, sąd rejonowy w stargardzie, prokuratura rejonowa w stargardzie, zorganizowana grupa przestępcza


Zdjęcia przestępców zaczerpnięte z:

http//bandytazmalkocina.blogspot.com

POSZUKIWANE OFIARY PRZESTĘPCÓW Z TZW. "SĄDU" W STARGARDZIE SZCZEC.

Poszukuję ofiar przestępców z tzw. "sądu" w Stargardzie Szczec: Haliny WALUŚ, Kamili KLIMCZAK, Agnieszki KORYTOWSKIEJ, jak również...